"Nominacja
do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania
za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej
liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po
odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby,
która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o
tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię
nominował."
Za nominację dziękuję Kelly Mikaelsdotter, autorce bloga: http://hermiona-g.blogspot.com/
1. Co Cię inspiruję?
Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to jesień. Jest to moja ulubiona pora roku, szczególnie, kiedy na niebie świeci słońce, a liście na drzewach zmieniają kolory. Inspirują mnie różne rzeczy. Czasem jest to po prostu piosenka, wiersz czy czytana akurat książka. Otaczający mnie świat i ludzie.
2. Kiedy napisałaś swoje pierwsze opowiadanie?
Od kiedy pamiętam wymyślałam różne, początkowo krótkie historyjki. Pierwsze "teksty" zaczęłam spisywać jakoś w wieku sześciu/siedmiu lat. Były to jakieś proste wierszyki i krótkie historyjki. Traktować pisanie na poważnie zaczęłam jakoś w piątej klasie podstawówki, jeśli dobrze pamiętam.
3. Co/Kto skłania Cię do pisania?
Jest to głównie moja własna, wewnętrzna potrzeba. Jednak bardzo wspiera mnie mama, która często mi mówiła, że widzi mnie, jako roztrzepaną, zamyśloną kobietę, zarywającą noce i wstającą późno, przed komputerem z papierosem i kawą w szlafroku, piszącą książkę. Dużo się zgadza. No, pomijając tego papierosa. Poza tym jest jeszcze moja przyjaciółka, która nieustannie mi przypomina, że mam przecież do skończenia opowiadanie!
4. O jakiej porze dnia masz najwięcej weny?
Wena zwykle łapie mnie wtedy, kiedy nie mam możliwości pisania. Najlepiej piszę mi się jednak wieczorem i w nocy.
5. Kim pragnęłaś zostać będąc małym dzieckiem?
Chciałam być nauczycielką albo kosmonautką ;-;
6. Jakie książki/filmy lubisz najbardziej?
Jeśli chodzi o książki, to głównie kryminały i fantastyka. Filmy, to dramaty i thrillery zazwyczaj.
7. Dzięki komu zaczęłaś pisać?
Pisać zaczęłam bardziej sama z siebie, choć tak, jak pisałam wcześniej, pewną zasługę ma tu moja mama.
8. Jaki kraj jest Twoim ulubionym?
Austria, Francja, Finlandia i Norwegia.
9. Czy w dzieciństwie miałaś wymyśloną przyjaciółkę/przyjaciela.
Tak. Na panelach w domu mojej babci był taki jakby kształt, który kojarzył mi się z kobietą. Nazwałam ją Karolina. Czasem wymyślałam też jakiś ludzi, kiedy się bawiłam.
10. Czy utożsamiasz się z którąś ze swoich postaci?
Tak. Jeśli chodzi o to ff, najbardziej chyba z Amelią. Ale w kilku moich opowiadaniach były postaci, z którymi się w jakiś sposób utożsamiałam.
11. Jakiej muzyki lubisz słuchać podczas pisania?
Różnie, zależy, jaki mam nastrój i o czym piszę. Zwykle są to jakieś spokojne piosenki. Ewentualnie coś z muzyki klasycznej.
A teraz moje pytania:
1. Co sprawiło, że zacząłeś/zaczęłaś pisać bloga?
2. Jest coś, czego się boisz?
3. Skąd czerpiesz pomysły i inspirację do pisania?
4. Od jak dawna piszesz?
5. Gdybyś mogła spotkać kogoś sławnego, kto by to był? O czym chciałbyś/chciałabyś z nim porozmawiać?
6. Gdybyś uczył/uczyła się w Hogwarcie, to do jakiego domu, Twoim zdaniem byś trafił/-ła?
7. Jest jakiś język, który wyjątkowo Ci się podoba i którego chciałbyś/chciałabyś się nauczyć? A może udało Ci się zrealizować takie językowe marzenie lub jesteś w trakcie?
8. Jest jakaś książka, do której lubisz wracać i która zawsze potrafi Cię wciągnąć? Jaka?
9. Wolisz działać spontanicznie, czy raczej dwa razy się zastanawiasz, zanim coś zrobisz?
10. Jest jakiś zapach, który lubisz i który budzi w Tobie pozytywne emocje i/lub wspomnienia?
11. Cecha, którą najbardziej w sobie cenisz?
Ja nominuję jedynie dwa blogi... Kiedyś czytałam ich więcej, teraz jednak czas strasznie mnie ogranicza... Jeśli uda mi się trafić na coś ciekawego, to pewnie dołączy do tej krótkie listy! ;)
1. http://hermione-granger-fred-weasley-tears.blogspot.com
2. http://otherhogwartsstory.blogspot.com
poniedziałek, 1 września 2014
czwartek, 28 sierpnia 2014
Jedyna szansa. Rozdział VIII
Życie toczyło się swoim zwykłym, nieco nudnym tempem. Wciąż powtarzały się te same sytuacje, które stawały się powoli męczące, a zarazem ciężko było wyobrazić sobie bez nich dalsze życie. Budziła się i odruchowo sprawdzała, czy Lucjusz jest obok. Zazwyczaj był. Jedli razem śniadanie, a później on wychodził do Ministerstwa. Wracał wieczorami i dopiero wtedy mogła się nim nacieszyć. Jednak jego tajna służba dla Czarnego Pana się nie kończyła. Wciąż znikał często na całe noce, pozostawiając ją samą w tym ogromnym domu. A ona umierała każdej tej pustej nocy, nie wiedząc, co się z nim dzieje, gdzie jest, czy w ogóle wróci... Każde jego odejście traktowała jak pożegnanie, jakby już nigdy mieli się nie zobaczyć. Miała nadzieję, że w końcu się przyzwyczai i przestanie to wszystko przeżywać tak mocno, jednak to miało nigdy nie nastąpić.
Wreszcie
wszystko miało się nagle zmienić, cały jej świat właśnie
przewracał się o sto osiemdziesiąt stopni. Podejrzewała to już
kilka dni wcześniej, jednak dopiero teraz miała co do tego pewność.
Lucjusz wrócił tego dnia później. Po pracy spotkał się z
Rudolfem. Od razu zauważył w zachowaniu Narcyzy coś dziwnego.
Przyglądał się jej uważniej, jednak nie zaczął tematu jako
pierwszy. Zjedli kolację i miał właśnie zamiar pójść się
wykąpać, ale kobieta go zatrzymała.
-
Poczekaj chwilę. - Poprosiła, podchodząc do niego. Uśmiechała
się tajemniczo, ale nie mogła ukryć entuzjazmu, który rozpierał
ją od środka.
- Coś
się stało? Chcesz mi o czymś powiedzieć? - Był już tak
przyzwyczajony do złych wieści, że od razu nastawił się na
najgorsze.
- Tak. -
Pokiwała powoli głową, a uśmieszek nie schodził jej z twarzy. -
Udało się.
- Co? -
Nie zrozumiał, zmarszczył brwi.
- Jestem
w ciąży. - Oznajmiła w końcu.
- T...
To pewne?
- Tak.
Dziś byłam u uzdrowiciela. - Uśmiech zdecydowanie jej zmalał, bo
Lucjusz nie wyglądał na specjalnie szczęśliwego.
- To
świetnie. - Uśmiechnął się blado i odwrócił na pięcie.
- Tylko
tyle? Świetnie i jakiś tam niby uśmieszek? - Niemal syknęła. -
Myślałam, że tego chcesz, przecież sam mówiłeś, że...
- Bo
chcę. - Przerwał jej w połowie zdania. - Bardzo chcę.
- Więc
skąd ta oschłość? - Drążyła.
- Po
prostu nie wiem, czy... - Zaciął się. To, co chciał powiedzieć
najwyraźniej sprawiało mu duży problem. - Nie wiem czy sobie
poradzę.
- Z
czym?
- Z
byciem ojcem. - Narcyza westchnęła z ulgą, chwyciła go za rękę
i przyciągnęła do siebie.
-
Oczywiście, że sobie poradzisz, Lucjuszu. - Wyszeptała, gładząc
go dłońmi po karku.
- Sam
nie wiem... Raczej nie miałem najlepszego przykładu. - Skrzywił
się. Narcyza doskonale wiedziała, o czym mówił.
Ojciec
Lucjusza, a jej teść, Abraxas Malfoy był człowiekiem bardzo
surowym i stanowczym. Traktował syna jak „maszynkę” do
potrzymania rodu. Podobnie, jak i jego matkę. Cyzia wiedziała, że
nie był ani dobrym mężem ani tym bardziej ojcem. Ale Lucjusz był
inny. Owszem, z boku bardzo przypominał ojca. Był podobny z
wyglądu. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn o zimnych, stalowych
oczach. Władczy i chłodny, sprawiał wrażenie człowieka bez
jakiejkolwiek wrażliwości, jakby bez mrugnięcia okiem mógł
wyciągnąć różdżkę i zabić kogoś, kto mu się akurat nie
spodobał. I w pewnym sensie taki był. Ale nigdy dla Narcyzy. Ona
wiedziała, że potrafi kochać. Widziała miłość codziennie w
jego oczach. I była pewna, że dla ich dziecka będzie wyśmienitym
ojcem.
- Ty
jesteś inny. - Zapewniła go.
- Jestem
Śmierciożercą, Narcyzo. Boję się, że przez to skarzę nasze
dziecko na to samo.
-
Poradzimy sobie, zobaczysz.
Lucjusz
się starał, czasem wręcz za bardzo. Lord Voldemort, jakby
specjalnie, dawał mu coraz więcej zadań do wykonania, co odciągało
go od opieki nad żoną i nienarodzonym jeszcze dzieckiem. Doszło do
tego, że Lucjusz poprosił Severusa, by zostawał z Narcyzą, gdy
jego nie było. Sev jednak nie zawsze mógł pomagać przyjacielowi,
sam w końcu również był Śmierciożercą. A Lucjusz miał powody,
by się martwić, bo o ile ciąża Belli przebiegła bez żadnych
wyraźnych „zakłóceń”, tak ciąża jego żony już od początku
była dość kłopotliwa. Początkowo nie działo się nic, co w
jakiś specjalny sposób by ich niepokoiło. Była jedynie bardziej zmęczona,
zdarzało się, że nagle słabła. Prawdziwe kłopoty zaczęły się
gdzieś w piątym miesiącu.
Była
wtedy z Severusem, bo Lucjusz znowu został wybrany do kolejnych
zadań, tym razem związanych ściśle z Ministerstwem. Przez cały
ten feralny dzień czuła się kiepsko. Co chwila kręciło się jej
w głowie, miała mdłości i najchętniej nie wychodziłaby z łóżka.
Severus czytał właśnie książkę, ułożony wygodnie w fotelu w
salonie Malfoy'ów. Gdy usłyszał kroki na korytarzu, nie przejął
się nimi zbytnio, był przekonany, że Cyzia po prostu nie może
zasnąć i nudzi ją samotne leżenie. Gdy jednak weszła do pokoju,
jej wygląd od razu go zaniepokoił. Była nienaturalnie blada,
trzęsła się lekko i oddychała płytko. Zerwał się, rzucając
książkę na fotel i podszedł do niej.
- Źle
się czujesz? - Spytał z nieskrywaną troską, która była dla niego tak nietypowa.
-
Gorzej, niż zwykle. - Przyznała. Chciał zaproponować, że
zabierze ją do szpitala, nie zdążył jednak, bo ta osunęła się
bezwładnie na ziemię.
Otworzyła
oczy. Ogarniał ją półmrok, w którym z trudem mogła cokolwiek
dostrzec. Miała wrażenie, jakby ktoś zamienił jej ciało na jego
dziwną imitację zrobioną z ołowiu. Zarys obok jej łóżka
poruszył się i po chwili pokój rozświetliło słabe światło.
Lucjusz, na którego twarzy malowało się wyraźne zmęczenie,
siedział przy łóżku i ściskał jej dłoń. Pamięć wracała
powoli. Spojrzała na męża z niemym pytaniem.
-
Wszystko w porządku. - Zapewnił, a ona odetchnęła z ulgą. -
Przestraszyliście mnie...
- Na
pewno nic mu nie jest? - Nawet mówienie sprawiało jej pewną
trudność, musiała bardzo skupiać swój, wciąż jeszcze
otumaniony umysł, by złożyć w miarę sensowne zdanie.
- Na
pewno, skarbie. Ani tobie ani jemu. - Powtórzył swoje zapewnienie,
całując ją w czoło. - Zaraz wrócę.
Wyszedł
i nie było go przez jakiś czas. Narcyza nie wiedziała do końca
ile. Dziesięć minut? Może trochę więcej...
Lucjusz
odszukał medyka, który zajmował się jego żoną i poprosił go o
rozmowę, której nie mieli jeszcze okazji przeprowadzić. Chciał
wiedzieć, co z jego żoną i czy jej lub dziecku jeszcze coś grozi.
-
Zapewne jest pan bardzo zaniepokojony, więc od razu powiem, że jak
na razie nie ma potrzeby. - Oznajmił, gdy weszli do jego gabinetu i
zajęli miejsca. - Było przez chwilę groźnie, owszem. Ale wszystko
powoli wraca do normy, choć nie ukrywam, że pańska żona będzie
musiała być pod stałą opieką do czasu rozwiązania.
- Ale
czym to było spowodowane?
- Do
końca nie wiemy, mogło na to wpłynąć kilka, różnych czynników.
Być może po prostu organizm pani Malfoy jest zbyt słaby.
- Ale
jej ani dziecku na pewno nic nie grozi? Jest ono zdrowe?
- Na tę
chwilę wszystko jest pod kontrolą. Chciałbym tylko poruszyć
jeszcze jedną kwestię...
-
Słucham?
- Chodzi
o ewentualność kolejnej ciąży. Obawiam się, iż nie jest ona
wskazana... - Medyk westchnął, zastanawiając się, jak najprościej
wytłumaczyć to mężczyźnie. - Chodzi o to, że ciąża raczej
pańskiej żonie nie służy. Jest to dodatkowe zagrożenie zarówno
dla niej, jak i dla tego dziecka.
- Czyli,
reasumując, nie możemy mieć więcej dzieci?
-
Możecie państwo, ale ja poważnie bym się nad tym zastanowił.
Moim zdaniem ryzyko jest zbyt duże.
-
Rozumiem, oczywiście. - Lucjusz kiwnął głową.
- Ma pan
jeszcze jakieś pytania?
- Nie,
to wszystko z mojej strony.
- W
porządku. Ja też chyba nie mam już nic do dodania.
-
Dziękuję w takim razie, wracam do żony.
Zastanawiał
się nad tym, co powiedział mu uzdrowiciel. Nie wiedział, czy
powinien mówić o tym Narcyzie. Może lepiej zrobić to później?
Tak, zdecydowanie. Nie było sensu teraz dodatkowo jej stresować. Z
resztą nie miałby nawet ku temu okazji, gdyż jego żona spała
spokojnie.
Kolejne
trzy miesiące minęły im w zawieszeniu między domem, a szpitalem.
Wszystko zaczęło się zbyt wcześnie. Narcyza szybko przekonała
się, że poród jest jedynym z największych koszmarów kobiety. Gdy
w końcu zobaczyła swoje nowo narodzone dziecko ogarnęło ją
przerażenie. Nie płakało, nie wydawało z siebie żadnego,
najcichszego dźwięku. Ostatnie, co pamięta, to jej panika i krzyk.
Gdy
obudziła się następnego dnia pierwsze, co zobaczyła, to Lucjusz.
Zmęczony, z podkrążonymi oczami. Prawie zasypiał na siedząco.
-
Lucjusz? - Wyszeptała słabo. Próbowała się podnieść. Z marnym
efektem.
- Leż...
- Powiedział, patrząc na nią z troską.
-
Gdzie... Gdzie ono jest? Co z naszym dzieckiem, Lucjuszu? - Czuła,
jak ogarnia ją chłód.
-
Wcześniak, ale zdrowy. - Mężczyzna uśmiechnął się do niej. -
Chłopiec...
-
Dracon. - Szepnęła.
- C...
Co? - Zdziwił się.
- Damy
mu na imię Dracon. - Oznajmiła. - Pamiętasz, jak kiedyś zacząłeś
opowiadać mi o swoim rodzie? O znaczeniu swego nazwiska? Wspomniałeś
wtedy o wuju, który interesował się astronomią i często
wieczorami wychodził z tobą na zewnątrz, by opowiadać ci o
poszczególnych gwiazdozbiorach. Opowiedziałeś mi wtedy o
gwiazdozbiorze Draco...
- Tak...
Gwiazdozbiór smoka, znajduję się na południowym wschodzie. -
Oznajmił Lucjusz z dumą. - Mój ulubiony.
-
Powiedziałeś wtedy, że chciałbyś nazwać tak swego syna. -
Narcyza doskonale to zapamiętała, mimo że było to dużo wcześniej
zanim zostali małżeństwem.
- Możemy
wybrać coś innego, jeśli to imię ci się nie podoba, Cyziu.
- Ale ja
nie chcę innego imienia.
I tak,
piątego czerwca przyszedł na świat Dracon Lucjusz Malfoy.
Gdy po
prawie czterech tygodniach mogli już zabrać syna do domu, nie
posiadali się ze szczęścia. Draco był malutkim, drobnym, uroczym
chłopcem o jaśniutkich, niemal białych włosach. Z czasem jego
oczy stały się szare, jak oczy jego ojca. Narcyza nie widziała
poza nim świata i byłaby gotowa oddać życie, byleby tylko chronić
go przed całym złem. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że faktycznie,
by chronić syna zaryzukuje je dwa razy...
Oboje zgodnie zdecydowali, że chrzestnym ich dziecka zostanie Severus, a chrzestną Bellatrix. Mały „smok” był nieco chorowity, ale rozwijał się prawidłowo. W życiu Malfoy'ów wreszcie zagościł względny spokój, którego tak bardzo pragnęli.
Oboje zgodnie zdecydowali, że chrzestnym ich dziecka zostanie Severus, a chrzestną Bellatrix. Mały „smok” był nieco chorowity, ale rozwijał się prawidłowo. W życiu Malfoy'ów wreszcie zagościł względny spokój, którego tak bardzo pragnęli.
Lucjusz
dopiero po dwóch miesiącach zebrał się na odwagę, by porozmawiać
z Narcyzą o tym, co powiedział mu medyk. Nie wiedział, jak
zareaguje, a nie chciał, żeby znowu cierpiała, czy zamartwiała
się. Nie mógł jej jednak przecież okłamywać w nieskończoność.
- Draco
jest taki słodki... - Zachwycała się, stojąc nad łóżeczkiem i
przyglądając się śpiącemu synkowi.
- Tak..
- Objął ją i złożył na jej ramieniu delikatny pocałunek. -
Musimy porozmawiać...
-
Słucham? - Posłała mu rozmarzony uśmiech.
- Po
tym, jak Dracon się urodził... Rozmawiałem z uzdrowicielem. - Skłamał co do daty rozmowy z medykiem. Wziął
głębszy oddech. - Nie będziemy mogli mieć więcej dzieci.
- C...
Co? Ale... Dlaczego? - Zmarszczyła czoło. - Przecież Draco jest
zdrowy... Prawda?
- Z
Draconem wszystko w porządku. Po prostu... Kolejna ciąża może być
dla ciebie niebezpieczna... Podobnie, jak dla ewentualnego dziecka. -
Pogłaskał ją po policzku. Był zły, widząc jej zdziwione oczy, w
których znowu powoli sadowił się smutek.
- A
ja... - Zawahała się, zerkając na synka. - Chciałam mieć jeszcze
córkę...
- Wiem,
Cyziu, wiem... - Przytulił ją, gładząc delikatnie po włosach.
Świadomość,
że nie będzie mogła mieć więcej dzieci nie dawała jej spokoju,
a w stosunku do Dracona stała się nadopiekuńcza. Całą swoją
miłość przelewała na niego, pilnując bardzo dokładnie, by nie
stała mu się żadna krzywda.
Ósmy rozdział już za mną! Cały czas się zastawiam, czy ktoś to w ogóle czyta, bo jak na razie, to cisza, jeśli chodzi o komentarze... Ale mimo to dodaję kolejnego arta, który skradł moje kruche, skore do wzruszeń serce... No dobra, dobra, wystarczy na dziś tego rozczulania się, bo zaraz opadnie cała otoczka mojego cynizmu!
Ósmy rozdział już za mną! Cały czas się zastawiam, czy ktoś to w ogóle czyta, bo jak na razie, to cisza, jeśli chodzi o komentarze... Ale mimo to dodaję kolejnego arta, który skradł moje kruche, skore do wzruszeń serce... No dobra, dobra, wystarczy na dziś tego rozczulania się, bo zaraz opadnie cała otoczka mojego cynizmu!
niedziela, 24 sierpnia 2014
Zbrodnia i kara. Rozdział VII
Z salonu w dworze Malfoy'ów zniknęły fotele i stolik. Tym razem, na polecenie Czarnego Pana nie wstawiono tu ogromnego, długiego i ciężkiego stołu z wieloma krzesłami. Tym razem całe to ogromne pomieszczenie świeciło pustkami. Na razie, oczywiście. Zebranie umówione było na równą dwudziestą. Biada temu, kto odważyłby się spóźnić. Chętnych nie było, a ci najbardziej zapobiegliwi zjawiali się w rezydencji państwa Malfoy już półgodziny wcześniej.
Narcyza
usiłowała uspokoić skołatane nerwy. Przecież na pewno nic złego
nie mogło się stać... Czy aby naprawdę była o tym tak bardzo
przekonana? Przecież w rzeczywistości wiedziała, że mogło się
stać dosłownie wszystko. Mógł ich nawet zabić, każdego, nie
oszczędzając nikogo. Wiedziała, że był do tego zdolny. Nie było
czegoś takiego, do czego nie mógłby się posunąć. A ona
wiedziała o tym aż za dobrze.
Nie
była po jego stronie. Nigdy. Trwała jedynie wiernie przy swym mężu, oszukując siebie i otaczających ją dookoła ludzi.
Bo go kochała. I dla Belli. Bo dla niej był on chyba jeszcze
ważniejszy, a ją przecież też kochała. Cyzia nie umiała tego
pojąć. Bellatrix zrobiłaby dla Niego wszystko. Byłaby w stanie
oddać za tego podłego drania życie. A on bez mrugnięcia okiem
oddałby ją, żeby tylko zdobyć to, czego akurat pragnął. Nie
miał żadnych skrupułów. Wymagał od swych poddanych wierności i
lojalności, choć sam nie potrafił, bądź też nie chciał
odwdzięczyć się tym samym. Byli dla niego niczym, mogliby ginąć,
jeden za drugim, byleby tylko się nie sprzeciwiali i grzecznie
wykonywali jego rozkazy.
Zeszła
do wypełnionego już salonu pięć minut przed dwudziestą i
odszukała w tłumie Lucjusza. Stał i rozmawiał z Rudolfem i
Severusem. Przy nich była też Bella, zagubiona, blada i zamyślona.
Narcyzie zmiękły nogi, trzęsąc się, z trudem do nich dotarła.
Stanęła między Lucjuszem a Bellą. Za nią był Severus, a miejsce
za jej siostrą zajął Rudolf. Czekali. Minuta za minutą, sekunda
za sekundą... W końcu pojawił się nagle i niespodziewanie, o
równej dwudziestej. Cała sala zamarła i pokłoniła się głęboko
i z szacunkiem swojemu Panu.
-
Witajcie, drodzy Śmierciożercy! - Jego głos rozniósł się echem
po pomieszczeniu, budząc w nich wszystkich ciarki. - Jak się
zapewne domyślacie spotkanie to ma dotyczyć wczorajszego
wydarzenia. Nieudanego, szczerze mówiąc. Zawiedliście mnie! Omal
was nie zdemaskowano, a do tego wykonaliście zadanie bardzo, bardzo
kiepsko. Nie tego się po was spodziewałem, nie tego od was wymagam!
W sali
panowały skrucha i strach. Wszyscy słuchali uważnie, ze
spuszczonymi głowami, jakby chcieli tym odkupić swoje winy. Ich pan
jednak nie był aż tak łaskawy, by im to popuścić. Zbyt duży
błąd popełnili... Popełniła.
- Jestem
wściekły! - Ton jego głosu stał się nieco ostrzejszy, choć
wciąż był spokojny. - Zawiódł mnie Lucjusz, Rudolf, Amycus,
Alecto, Severus... Ale najbardziej... Najbardziej ty, Bellatrix.
Czyżbyś nie chciała już być jedną z nas?
- P...
Panie... - Bella jąkała się. Niepewnie wychyliła się nieco, a
Narcyza zacisnęła oczy. - Oczywiście, że chcę!
-
Panieee! - Prychnął Voldemort, przedrzeźniając ją i nakazując gestem ręki, by jego
służka podeszła bliżej. - Zawiodłaś mnie, Bello. A za to musi
być odpowiednia kara, ku przestrodze dla wszystkich... Crucio!
Bellatrix
upadła na kolana, a z jej ust wymknął się krzyk. Voldemorta
jednak nie satysfakcjonowała tak słaba reakcja na jego torturę.
Wiedział, że kobieta jest wytrzymała, sam ją szkolił. Mimo to
powtórzył zaklęcie. Potem jeszcze raz i znowu... Przy czwartym
razie wiła się już, krzycząc głośno. Zwiększył siłę
działania zaklęcia, a krzyki kobiety bardzo powoli słabły. Jest
jeszcze bardziej wytrzymała, niż sądziłem... - pomyślał, z
niejaką satysfakcją. Szykował się właśnie do piątego razu, gdy
nagle dostrzegł kątem oka zbliżającą się do niego
Narcyzę. Miała pewny krok i była zdeterminowana.
- Dość!
- Krzyknęła kobieta niemal władczym tonem i usiłowała chwycić
jego nadgarstek w chwili, gdy wypuszczał kolejne zaklęcie, które
zamiast w Bellę ugodziło w jej młodszą siostrę.
To był
odruch. Przypływ nagłej, chwilowej odwagi nakazał jej bronić
siostry. Ludzie czasem dają się ponieść emocją, czasem nawet najbardziej opanowana osoba po prostu nie wytrzyma. Czasem nie da się nie zareagować. Gdy jednak jej spojrzenie napotkało spojrzenie Lorda, a
zaklęcie trafiło w nią odwaga nagle gdzieś prysła. Upadła na
kolana przed Riddle'm, nie mogąc powstrzymać przy tym głośnego
krzyku. Nie była tak wytrzymała, jak Bella. Podpierała się rękami
o zimną posadzkę, a głowę miała opuszczoną tak, że długie
włosy zakrywały twarz. Lucjusz zerwał się, by do niej podejść,
najwyraźniej nie pamiętał do końca, z kim ma do czynienia. Rudolf
jednak w porę chwycił go za ramię, dając mu ruchem głowy do
zrozumienia, że to najgorsze, co może teraz zrobić. Pozostał więc
na swoim miejscu, biernie patrząc, jak jego żona klęczy przed
obcym mężczyzną i cicho syczy z bólu.
-
Czyżbyś się mi właśnie postawiła, Narcyzo? - Zapytał Tom,
patrząc na kobietę z wyższością.
- N...
Nie... Panie... - Wydukała z trudem.
- Więc
co to było?! - Drążył.
- Ja...
Tylko... Ona by... tego... nie... nie wytrzymała. - Bełkotała,
próbując się wytłumaczyć.
- Patrz
na mnie, gdy do mnie mówisz! - Krzyknął i potraktował ją bardzo
lekką, jednak i tak bolesną torturą. Jęknęła i z trudem
uniosła głowę.
-
Przepraszam... Panie.
-
Wyjdźcie wszyscy, oprócz tych dwóch. - Wskazał ruchem głowy na
leżące na ziemi siostry. - WSZYSCY! Natychmiast. Wracajcie do
swoich domów. Nie chcę was tu widzieć.
Rudolf
i Sev niemal siłą wyprowadzili na korytarz Lucjusza, podczas gdy
pozostali Śmierciożercy znikali jeden po drugim. W końcu w salonie
została tylko trójka osób. Tom podszedł do Narcyzy i przykucnął
przy niej, chwytając ją mocno za podbródek i zmuszając, by na
niego spojrzała.
- Za to,
co zrobiłaś powinienem cię od razu przy wszystkich zabić, głupia!
- Krzyknął jej prosto w twarz. - Chyba czujesz się zbyt pewnie i
zapominasz, kim jestem.
- Nie,
Panie... Przepraszam, to już się więcej nie powtórzy.
Ten jej
już jednak nie słuchał. Potraktował półprzytomną Bellę
kolejnym crucio. Ciało kobiety wygięło się, a zamiast krzyku z
ust wydobywał się żałosny jęk. Narcyza błagała go, by
przestał, a po policzkach ciekły jej łzy. W końcu, gdy tamta
straciła już zupełnie przytomność, odpuścił sobie. Jej ciało opadło
bezruchu, a Narcyza obawiała się, że nie żyję.
-
Zapamiętaj, że nigdy, przenigdy nie wolno mi się sprzeciwiać. -
Wysyczał.
Nie
byłby sobą, gdyby nie ukarał Cyzi. Potraktował ją zaklęciem, a
ona upadła na podłogę, krzycząc przeraźliwe. Wiła się, jakby
usiłowała oddalić od sprawiającego ból zaklęcia. Voldemort
był jednak nieubłagany. Widok cierpiącej kobiety sprawiał mu
tylko coraz większą przyjemność, więc zwiększał siłę z każdą chwilą coraz bardziej. W pewnym momencie Narcyza
nie miała już nawet siły, by krzyczeć. Wiła się jeszcze trochę,
cicho pojękując, a po policzkach spływały jej łzy. Wtedy brunet
zaprzestał tortury.
-
Zastanawiam się jeszcze, co taka kobieta, jak ty robi z Lucjuszem. -
Wysyczał, pochylając się nad nią. - Możesz mieć każdego, a
wybrałaś akurat jego... Dziwne...
Wyszedł,
łaskawie pozwalając przerażonemu Malfoy'owi na wejście do salonu.
Lucjusz
uklęknął przy leżącej na ziemi Narcyzie. Odgarnął blond włosy
z jej twarzy. Czuł, jak strach ściska mu gardło, utrudniając
oddychanie. Wziął ją na ręce i zaczął iść w stronę wyjścia.
Był wściekły, że zostawił ją samą. Co z niego za mąż? Co z
niego za mężczyzna?! Ignorując zupełnie Severusa wyniósł ją po
schodach i wszedł do sypialni. Ułożył ją delikatnie na łóżku
i usiadł obok, wpatrując się w jej bladą twarz z niepokojem. Sev
przyszedł chwilę później.
- Wezwę
uzdrowiciela. - Mruknął Lucjusz, wstając.
- Nie. -
Tamten chwycił go za ramię. - Narcyzie nic nie będzie. A ty
wpakujesz się tylko w kłopoty. Ją przy okazji też. Jak
wytłumaczysz, że ktoś wielokrotnie rzucił na nią zaklęcie
niewybaczalne?
- Więc
mam ją tak zostawić? - Obruszył się.
- Nic
jej nie będzie. - Powtórzył Sev.
Długo
mu to zajęło, ale w końcu przekonał przyjaciela, że wmieszanie w
to uzdrowiciela nie jest najlepszym pomysłem. Został z nim aż do
północy. Gdy miał już pewność, że tamten nie ma zamiaru zrobić
czegoś głupiego wrócił do domu. Był wykończony.
Malfoy
nie spał przez całą noc. Wpatrywał się w śpiącą niespokojnie żonę, raz po raz wyrzucając sobie, że ją zostawił. Zostawił swoją Ładną Panią na pastwę tego dziwnego, okrutnego mężczyzny, którego działań jeszcze do końca nie pojmował. Obudziła
się dopiero nad ranem, około szóstej. Mężczyzna widział, że
wciąż jest słaba, ale jej ledwo widoczny uśmiech dodał mu nieco
otuchy.
-
Przepraszam. - Szepnął, całując ją czule w skroń.
- Za co?
- Ledwo dosłyszał jej słaby szept.
- Za to,
że cię tam zostawiłem. Że pozwoliłem na to wszystko...
- Nie
mogłeś nic zrobić. Gdybyś i ty się sprzeciwił, to tylko byś
zaszkodził. - Przymknęła oczy, mówienie sprawiało jej pewną
trudność. - Co z Bellą?
Lucjusz
dopiero teraz uświadomił sobie, że ani przez chwilę nie pomyślał
o szwagierce.
- Rudolf
ją zabrał. - Odpowiedział. - Nie martw się, nic jej nie będzie.
Narcyza
spędziła w łóżku cały następny dzień. Od tego incydenty
Lucjusz stał się na jej punkcie wyjątkowo przewrażliwiony. Nie
lubił, gdy gdzieś sama wychodziła lub gdy musiała przebywać w
towarzystwie Śmierciożerców. Do tego dochodziła zazdrość, która
była wręcz chorobliwa. Choć przecież nie miał powodów, by ją
odczuwać. Być może tego nie zauważał, ale Narcyza nie widziała
poza nim świata i nie było nawet takiej możliwości, by miała
odejść do kogoś innego. Wiedzieli o tym wszyscy, tylko nie
Lucjusz.
Bellatrix
przyszła do nich dwa dni po fatalnym spotkaniu. Lucjusz był wtedy w
bibliotece. Lestrange zastała siostrę w salonie. Była zła i nie
miała zamiaru tego ukrywać. Rzuciła jej karcące spojrzenie.
-
Straciłaś rozum?! - Krzyknęła, zbijając panią Malfoy z tropu. -
Po co się w to mieszałaś?! Poradziłabym sobie!
-
Zabiłby cię! - Oparła tamta, równie wzburzona.
- Nie,
Cyziu, mnie by nie zabił! Nie pozbywa się swoich najlepszych sług
tylko dlatego, że raz powinęła się im noga! Ale co do ciebie nie
miałby żadnych skrupułów! Zabiłby cię i nawet nie mrugnął!
- Ale
jakoś tego nie zrobił! - Odparowała.
- Bo
miałaś ogromne szczęście! - Bella zdawała się być coraz
bardziej wytrącona z równowagi. - Nie rób czegoś takiego nigdy
więcej, Cyziu. Jemu nie wolno się sprzeciwiać, rozumiesz?
- Będę
robiła to, na co mam ochotę. - Odparła tamta obrażona.
- Nie
zaczynaj ze mną tej idiotycznej dyskusji! - Śmierciożerczyni
chwyciła siostrę za nadgarstek.
-
Puszczaj, Bellatrix!
-
Najpierw mi obiecaj, że więcej nie zrobisz niczego równie głupiego
i nieodpowiedzialnego! - Narcyza milczała zawzięcie, doprowadzając
tym starszą kobietę do szału. Brunetka szarpnęła nią. - NO
OBIECAJ MI TO, DO CHOLERY! NIE BĘDZIESZ DLA MNIE RYZYKOWAĆ, NIGDY!
NIGDY, ROZUMIESZ?!
- Co to
za krzyki? - Do salonu wszedł Lucjusz. - Puść ją, Bella.
- Nie
wtrącaj się. Rozmawiamy. - Warknęła do mężczyzny.
- Nie
rozkazuj mi w moim własnym domu. - Odparł, podchodząc do kobiet i
wyszarpując żonę z uścisku szwagierki.
-
Właśnie usiłuję nauczyć twoją żonę, by nie wtrącała się w
sprawy Czarnego Pana, bo najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, jak to
się może dla niej skończyć!
- Tu
Bella ma akurat rację. Twój ostatni wyskok nie należał do
najmądrzejszych. - Lucjusz z niemałym trudem zgodził się ze szwagierką.
- A nie
mówiłam? - Zwróciła się tamta triumfalnie. - Więc jak?
-
Niczego ci nie obiecam, Bellatrix. Jeśli zajdzie taka potrzeba,
jestem w stanie nawet go zabić. - Odparła żona Malfoy'a.
- Nie
mów tak, Cyziu! - Skarciła ją, ona jednak już jej nie słuchała.
Odwróciła się na pięcie i wyszła z salonu.
Miała
dość tego, że ciągle traktowali ją jakby była małym dzieckiem.
Ciągle słyszała „Narcyzo nie rób tego, tamtego też nie! Och,
Cyziu, to niebezpieczne, tak nie można, nie wolno ci, przestań
natychmiast!”. Nieustannie na coś jej nie pozwali, chcieli ją
kontrolować i wiecznie mieć nad nią władzę. A przecież ona
umiała o siebie zadbać. Wyglądała tylko tak niepozornie i
niewinnie.
czwartek, 21 sierpnia 2014
Nowy członek rodziny. Rozdział VI
Lucjusz spędzał mnóstwo czasu z Severusem, by przygotować się do spotkania z Voldemortem jak najlepiej. Narcyza czuła, że znowu go traci, uciekała więc do kontaktów z Bellą, która była właśnie w ósmym miesiącu ciąży i choć nigdy by się do tego nie przyznała, coraz bardziej denerwowała się rozwiązaniem. Lucjusz potajemnie faszerował żonę tabletkami. Wspomnienia wróciły już niemal wszystkie i doskonale wiedział, co działo się ostatnim razem. Za nic w świecie nie chciał tego powtarzać.
Nadszedł
w końcu wielki dzień spotkania. O równej dwudziestej Lucjusz wraz
z Severusem deportowali się do siedziby Lorda. Z Narcyzą została
Bella. Martwiła się stanem siostry, która najwyraźniej niezbyt
dobrze przyjęła całą tę sytuację. Rozmawiała jednak wcześniej
z Lucjuszem i wiedziała, by w razie czego podać siostrze tabletki
uspokajające, oczywiście tak, by niczego nie zauważyła. Nie było
jednak takiej potrzeby, blondynka zachowywała względny spokój,
choć ręce jej się trzęsły. Czekała niecierpliwie na powrót
męża, który nastąpił dopiero grubo po północy. Gdy mężczyzna
się pojawił, tym razem już sam, zerwała się z kanapy i rzuciła prosto w jego ramiona.
-
Spokojnie, jeszcze żyję. - Zażartował, ale jej nie było wcale do
śmiechu.
- I co?
- Dopytywała się.
- Nic.
Zwyczajne spotkanie. - Uśmiechnął się do niej. - Nic ciekawego.
Na razie mam spokój, przynajmniej na najbliższe dwa miesiące. Za
dobre sprawowanie. Przez ten czas mam zamiar ci wynagrodzić to, że
tak często mnie przy tobie nie było.
Uniósł
ją delikatnie w górę, składając na jej ustach czuły pocałunek,
który bez zastanowienia odwzajemniła. Chwilę później znaleźli
się w sypialni.
Od tego
czasu minęły niecałe trzy tygodnie. Lucjusz przypomniał sobie, że
obrazy zalegające w kartonowych pudłach w bibliotece narysowała
jego żona. Teraz usiłował ją przekonać, by do tego wróciła.
Był właśnie w trakcie, gdy przerwało im stukanie w szybę.
Spojrzeli w tamtą stronę odruchowo. Narcyza wstała i otworzyła
okno, przez które wleciała duża, brązowa sowa i ponaglająco
dziobnęła kobietę w palec, wyciągając nóżkę z przywiązanym
listem. Kobieta pospiesznie odwiązała zwinięty w rulon pergamin i
odwinęła go. Był od Rudolfa. Mężczyzna bardzo pokrótce pisał,
że jest z Bellatrix w szpitalu świętego Munga. Prosił, by i ona się zjawiła.
Powiadomiła o tym męża i dziesięć minut później spotkali się
z Lestrange'm na korytarzu.
-
Zaczęło się. - Oznajmił, gdy tylko ich zobaczył.
- O
Merlinie... - Jęknęła Narcyza. Była zdenerwowana.
Jedyne,
co mogli zrobić, to cierpliwie czekać. Zrobiło się już późno.
Narcyza siedziała obok Lucjusza, z głową opartą o jego ramię,
którym obejmował ją w talii. W końcu wyszedł uzdrowiciel i
zbliżył się do Rudolfa.
-
Gratuluję, panie Lestrange. Ma pan śliczną, zdrową i silną
córkę! - Oznajmił z szerokim uśmiechem.
- D...
Dziękuję. - Wyjąkał Rudolf. - Można do nich wejść?
-
Jeszcze nie... Dajmy im chwilę. - Mężczyzna odszedł.
-
Gratulację, Rudolf! - Narcyza uściskała szwagra. Była szczęśliwa.
Gdy jednak udało jej się wejść do siostry, cała euforia jakby się
gdzieś ulotniła. Bellatrix nie wyglądała na zbyt szczęśliwą.
Podeszła do łóżka i usiadła na stojącym obok krześle.
- Jak
się masz? - Szepnęła, spoglądając na łóżeczko, w którym
spało niemowlę.
-
Zmęczona. - Odmruknęła jej. To akurat było widać.
-
Prześpij się. - Cyzia pocałowała siostrę w czoło z wyjątkową
troską i czułością. - Zasłużyłaś.
Chwilę
później Bella faktycznie zapadła w mocny sen. Narcyza podeszła do
śpiącej dziewczynki. Wyglądała tak ślicznie. Odruchowo się
uśmiechnęła. Warto było o nie walczyć – pomyślała i
nagle zalała ją fala wspomnień. Zmroziło ją, gdy przypomniała
sobie o propozycji Voldemorta. Pomyślała o siedzącym na korytarzu
Lucjuszu i omal się nie rozpłakała.
Wrócili
razem do domu i położyli się. Było już bardzo późno, oboje
byli zmęczeni. Lucjusz zasnął niemal od razu, ale Narcyzę znowu
męczyła bezsenność. Ogarnął ją nagły strach. Zaczęła szukać
w ciemności ręki swojego męża, a gdy w końcu na nią trafiła,
ścisnęła ją mocno, podniosła i przyłożyła do swoich ust.
Blondyn poruszył się i w półśnie przysunął żonę do siebie,
zamykając w ją w swoich ramionach. Wtuliła się w niego, wciągając
jego zapach i upajając się nim. Strach, mimo iż zmalał, wciąż
jeszcze na niej ciążył, jednak dotyk ukochanego mężczyzny
pozwalał jej z nim walczyć i ostatecznie udało jej się zasnąć.
Niemal
cały swój wolny czas pani Malfoy rozkładała pomiędzy swego męża,
a siostrę i jej malutką córeczkę. Gdy Bellatrix wyszła ze
szpitala, Narcyza pomagała jej w opiece nad niemowlęciem. Jak się
okazało, młodsza o cztery lata córka Black'ów miała o wiele
lepsze podejście do dzieci. Była cierpliwa, potrafiła uspokoić
małą, a przy tym wszystkim wyraźnie sprawiało jej to radość.
Bella natomiast szybko traciła nerwy, nieporadnie starała się
obejść z dzieckiem i czasem nawet potrafiła rozbawić siostrę do
łez, gdy ta przyglądała się jej poczynaniom, choćby przy
przewijaniu. Bella nie nadawała się na matkę i to było widać.
Nowa
członkini rodziny otrzymała imię Amelia, które bardziej podsunęła
Narcyza, niż sami rodzice dziecka. Siostra matki oczywiście została
chrzestną, chrzestnym natomiast brat ojca. Dziewczynka była zdrowa
i szybko rosła.
-
Cyziu... - Bella przyszła do siostry razem z dwumiesięczną córką.
- Mam do ciebie prośbę...
- Hmm? -
Mruknęła tamta, spacerując z siostrzenicą po salonie.
-
Mogłabyś zostać dziś z małą? Bo widzisz... Dziś mamy kolejną
akcję, tak bardzo chciałabym wziąć w niej udział... Tęsknię za
tym.
-
Pewnie, że zostanę. - Posłała siostrze uśmiech. - Nie ma sprawy.
-
Świetnie! Skoczę do domu i przyniosę ci potrzebne rzeczy.
Piętnaście
minut później Narcyza została sam na sam z niemowlakiem. Gdy
Lucjusz, który bywał już coraz częściej w Ministerstwie wrócił
do domu nie ukrywał zdziwienia.
- Widzę,
że Bella bez ogródek korzysta z twojej pomocy... - Mruknął,
siadając obok żony, która delikatnie bujała w ramionach
zawiniątko.
- Nie
przesadzaj! I tak siedzę w domu, a lubię, gdy mała tu jest.
Lucjusza
nieco niepokoiło zachowanie żony. Jego zdaniem Narcyza zbyt mocno
przywiązywała się do chrześnicy. W końcu jej matką była
Bellatrix i, jeśli się dobrze nad tym zastanowić, Cyzia nie miała
tu wiele do powiedzenia. Bał się, że w końcu Bella zechce spędzać czas z córką, ograniczając tym samym kontakt dziecka z Narcyzą, a jego żona znowu będzie chodziła przygnębiona. Do głowy przyszła mu pewna myśl... Może
to już czas? Może powinni postarać się o dziecko? W końcu oboje
byli młodzi i zdrowi, kochali się... Objął żonę, która ułożyła
głowę na jego ramieniu. Wyglądała tak uroczo, trzymając to
maleństwo na rękach...
Cały ten słodki urok zniknął gdzieś nagle wraz z nadejściem nocy. Śpiąca w łóżku pociecha regularnie budziła
ich swoim krzykiem Lucjusz aż nie mógł uwierzyć, że w „czymś”
tak małym może być tyle siły do tak głośnego, uciążliwego
krzyku. Cyzi jednak zdawało się to nie przeszkadzać. Wstawała
dzielnie, karmiła małą, przewijała i ponownie usypiała bez
cienie złości. Imponowała mu tym.
Bella
odebrała Amelię rano. Dziękowała Narcyzie, której wyraźnie
ciężko było się rozstać z dzieckiem. Ten widok utwierdził
Lucjusza w przekonaniu, że powinni mieć potomka. Wiedział, że
Narcyza tego pragnie, ale z jakiegoś powodu mu o tym nie mówi...
Siedział
w bibliotece, usiłując ogarnąć sprawy związane z Ministerstwem
Magii. Musiał sobie wszystko przypomnieć, wszystkiego się, w
pewnym sensie, nauczyć na nowo. Nie było to zadanie łatwe, ale z
jakiegoś powodu sprawiało mu nawet przyjemność. Był bardzo
szanowaną osobą i cenił to sobie. Układy w końcu
zawsze się przydają.
Z pracy
wyrwało go pukanie. Uniósł wzrok i zawołał „proszę”. Drzwi
otworzyły się i do środka weszła Narcyza. Lucjusz odłożył
pióro i odchylił się wygodnie na fotelu, patrząc, jak jego żona
wolno i dumnie kroczy przez bibliotekę.
- Nie
musisz pukać. - Odezwał się.
- Kiedyś
nie lubiłeś, gdy tu siedziałeś, a ktoś wchodził, wcześniej
nie zapukawszy. - Oznajmiła mu z uśmiechem.
- Teraz
chyba mi to już nie przeszkadza. - Odparł, nie odrywając od niej
wzroku.
- Musimy
porozmawiać. - Oznajmiła nagle poważnym tonem.
-
Chciałem zaproponować to samo, ale nie mogłem się zebrać. -
Przyznał. - O czym więc chcesz ze mną rozmawiać?
- Chcę
mieć dziecko. - Wyrzuciła z siebie prosto z mostu. Lucjusz poczuł
się dziwnie. Jakby blondynka czytała w jego myślach.
- Hmm...
- Mruknął cicho. Przyciągnął ją do siebie delikatnie. - Myślę,
że da się „zrobić”. - Oznajmił, unosząc ją i sadzając na
biurku.
- A ty o
czym chciałeś rozmawiać? - Zapytała, wyraźnie szczęśliwa.
Założyła mu ręce na szyję.
- Może
wyda ci się to dziwne, ale dokładnie o tym samym. - Musnął jej
wargi. - Teraz chyba już nie musimy o tym rozmawiać...
Całował
jej szyję, a ona odchylała głowę, wyginając wargi w uśmiechu
pełnym zadowolenia. Poruszyła się, zrzucając z biurka jakąś
teczkę, żadne z nich jednak nie zawracało sobie nią głowy.
Lucjusz przyjął sobie właśnie za punkt honoru dać swej żonie
dziecko i szczerze wątpił, by cokolwiek mogło go od tego odwieźć.
Oboje
starali się regularnie, przez cały miesiąc, by wreszcie spłodzić
upragnionego potomka. Bellatrix natomiast coraz częściej
„podrzucała” im swoją córkę. Cyzię trochę niepokoił ten
fakt. Nie chodziło tu o to, że nie chcę zajmować się
siostrzenicą. Lubiła to i zauważyła, że Lucjusz także nie ma
nic przeciwko. Bała się raczej tego, że dziecko może się w
pewnym momencie pogubić. Było jeszcze, co prawda bardzo mało, w
końcu to dopiero trzeci miesiąc jego życia i zapewne niewiele
rozumiało, jednak potrzebowało przecież matki. A to w końcu
Bellatrix nią była. To ją mała Amelia znała najlepiej. Narcyza
postanowiła, że porozmawia o tym z siostrą. Wykorzystała okazję,
gdy Bella przyszła ją odwiedzić, tym razem bez dziecka.
-
Chciałabym porozmawiać z tobą na temat Amelii. - Narcyza jakoś
nie lubiła używać skrótu „Amelka”.
- Coś
cię niepokoi? - Bella zmarszczyła brwi.
- Z małą
wszystko w porządku, nie zauważyłam niczego niepokojącego.
Tylko... - Zawahała się przez chwilę. - Boję się, że spędzasz
z nią za mało czasu...
-
Przecież poświęcam jej cały swój wolny czas. - Bellatrix trochę
zirytowało stwierdzenie siostry.
- A nie
sądzisz, że tego czasu jest trochę za mało? Ona cię potrzebuję,
nikt nie zastąpi jej matki. - Cyzia starała się, by nie urazić
siostry. Co jak co, ale o to akurat nie było trudno.
- Nie
chcesz z nią zostawać? Lucjusz się denerwuję? Powiedz po prostu.
Wynajmę jej opiekunkę. Miałam nawet taki zamiar, ale wolałam,
żeby z małą był ktoś, komu ufam. Jednak nie ma sprawy, powiedz,
jeśli nie chcesz z nią zostawać. - No i się zaczęło. Bella niby
nie krzyczała ani nie wyglądała na obrażoną, ale Narcyza
wiedziała, że przyjęła jej słowa jako atak bądź też wyrzut.
- To nie
tak, Bella! Uwielbiam Amelię, cieszę się, gdy ją do mnie
przynosisz, jest taka kochana! Lucjusz też ją lubi. Pomyślałam po
prostu, że potrzebują trochę częstszego kontaktu z tobą i
Rudolfem. - Starała się pospiesznie wszystko wytłumaczyć. - A co
do opiekunki, to nawet o tym nie myśl. Naprawdę wierzysz, że
pozwolę, aby moją siostrzenicą zajmowała się jakaś obca
kobieta?
-
Przepraszam. - Burknęła tamta. Dla Narcyzy fakt, że jej siostra
umiała przeprosić za swoją pomyłkę był dużym postępem.
- Nie
masz za co. Chcę tylko dla małej i dla ciebie jak najlepiej.
- Wiem,
Cyziu.
- Nie
lubisz z nią zostawać, co? - Spytała nagle.
- To
trudne... Poza tym...
- Poza
tym co? - Drążyła.
- Nie
umiem odnaleźć się w roli matki. Nie czuję tego... - Bella
wzruszyła ramionami.
- To
dopiero początki. Zobaczysz, że wszystkiego się nauczysz. -
Narcyza przysiadła na oparciu fotela swojej siostry i objęła ją.
Brunetka nie opierała się za specjalnie. Z ulgą wtuliła się w
młodszą kobietę.
- A ty i
Lucjusz? - Spytała nagle. - Rozmawialiście już na ten
temat?
- Chcemy
mieć dziecko. - Przyznała powoli.
- Czyli
mam się spodziewać, że w najbliższym czasie zostanę ciotką?
- Jeśli
wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- Zuch
dziewczynka. - Bella uśmiechnęła się, mierzwiąc bond włosy.
Szykowała
się grubsza akcja. Coś, co mogło zaważyć na losach całej grupy
Śmierciożerców. Udział mieli wziąć niemal wszyscy. W tym także
Lucjusz i Bella. Narcyza nie pisnęła nawet słówka. Sama
przypomniała Belli, że ma przynieść do niej Amelię. Tak też się
stało. Wszystko rozkręcić się miało popołudniu. Lucjusz
pożegnał się ze zdenerwowaną Narcyzą, która najchętniej
nigdzie by go nie wypuszczała. Nie miała jednak żadnego wyboru,
podobnie zresztą, jak i on.
Godzina
mijała za godziną. Czas dłużył się niemiłosiernie, torturując
Narcyzę swą powolnością. Amelia, jakby wyczuwała nerwową
atmosferę, co chwila się budziła i popłakiwała. Narcyza również
była już bliska płaczu.
21
22
23
24...
Kiedy
wreszcie wrócą? To pytanie nieustannie kołatało się w jej
głowie. Około trzeciej usłyszała hałas w salonie. Zbiegła
szybko po schodach i wpadła wprost na Lucjusza. Zarzuciła mu ręce
na szyję. Więc tak miało wyglądać jej życie? Miała żyć w
ciągłym strachu, wciąż rzucać się na niego, szczęśliwa, że
wrócił żywy? Nie chciała tak. Spojrzała na jego twarz. Był
zmartwiony. I zmęczony. Zmarszczyła z niepokojem czoło i nos.
- Jak
poszło? - Spytała, trochę bojąc się odpowiedzi.
- Nie
było źle, ale po części nie wyszło. - Przyznał z rezygnacją. -
To głównie Bellatrix zawaliła.
- Bella
zawaliła zadanie? - Uwierzyłaby w wiele rzeczy, ale nie w to, że
jej siostra zepsuła wykonanie zadania dla Lorda Voldemorta.
-
Niestety.
- Jak?
- Ledwo
odpowiadała na jakiekolwiek zaklęcia. Omal nie dała się
zdemaskować. I przy okazji nas wszystkich. Czarny Pan... Na pewno
będzie wściekły.
Był.
Zwołał zebranie, które miało odbyć się następnego wieczoru w
Dworze Malfoy'ów. Każde, większe spotkanie Śmierciożerców
odbywały się tu, ewentualnie czasem w domu jej siostry. I tak, jak
na każdym takim zebraniu miała pojawić się również Narcyza.
Lucjusz
leżał na jej ramieniu, a ona gładziła delikatnie, uspokajająco
jego włosy. Martwiła się o niego, martwiła się tym, jak
zareaguje Lord. Ciągle coś nie dawało jej spokoju, a gula strachu
rosła nieustannie w jej gardle.
~*~
Kolejny rozdział skończony! Jak już wcześniej wspominałam, jeśli ktokolwiek to czyta, prosiłabym o choć najmniejszy znak w postaci komentarza, to naprawdę motywuje. A tymczasem dorzucam Wam jeden z moich ulubionych artów! :)
~*~
Kolejny rozdział skończony! Jak już wcześniej wspominałam, jeśli ktokolwiek to czyta, prosiłabym o choć najmniejszy znak w postaci komentarza, to naprawdę motywuje. A tymczasem dorzucam Wam jeden z moich ulubionych artów! :)
wtorek, 19 sierpnia 2014
Zazdrość. Rozdział V
Obrazy, które znalazł zaciekawiły go. Zastanawiał się, czyje są. Jego? Narcyzy? A może jeszcze kogoś innego? Postanowił, że ją zapyta. Wziął dwa rysunki i wyszedł z pokoju. Skierował się w stronę schodów, a gdy z nich zszedł wyszedł z domu. Pogoda dziś dopisywała. Słońce świeciło lekko, gdzieś w górze ćwierkały ptaki, niebo było jasne i bezchmurne. Ruszył równą ścieżką, a drobny żwirek szeleścił mu pod nogami. Znalezienie żony nie zajęło mu długo, ale to, co zobaczył wzbudziło w nim złość. Nie, nie złość. Wściekłość, istną, szczerą wściekłość, jakiej chyba jeszcze nigdy nie czuł. Oto właśnie jego małżonka stała w towarzystwie tego parszywego Snape'a. Podszedł do nich nieco bliżej, tak cicho, że nawet go nie zauważyli. Schylił się za dość sporym krzewem i na pozór spokojnie ich obserwował.
-
Severusie... Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna. - Usłyszał głos
blondynki. - Nie wiem, jakbym sobie bez ciebie poradziła.
Jego
żona założyła ręce na szyję bruneta i przez chwilę trwali w
uścisku. Gdy się od siebie odsuwali, ona musnęła lekko jego
policzek ustami.
-
Mówiłem ci już, żebyś dała spokój. Ty zrobiłabyś dla mnie
dokładnie to samo. Zresztą, jestem pewny, że Lucjusz również.
- Och
tak, zapewne! - Wysyczał, wychodząc zza drzewka i mierząc swego,
podobno, przyjaciela wrogim, wściekłym wzrokiem. - To samo. Oprócz
uwodzenia żony!
- Co ty
bredzisz? - Tamten zmarszczył czoło.
- Co
bredzę? - Warknął i zbliżył się do niego. Chwytając go za
szaty wysyczał. - Nie kręć się już tak przy niej, dobrze? Nie
chcę cię tu więcej widzieć!
-
Lucjusz! - Narcyza usiłowała odciągnąć go od Sev'a, blondyn
jednak odepchnął ją tak mocno, że z trudem utrzymała się na
nogach.
Ten
widok jakby dodał siły zaskoczonemu Snape'owi. Jednym, silnym
ruchem zmienił ich pozycję i teraz siedział na Lucjuszu,
przygwożdżając do ziemi i leciutko go przyduszając. Udało mu się
wyciągnąć różdżkę i przyłożyć mężczyźnie do szyi.
-
Severus, proszę cię! - Narcyza przyklęknęła przy leżących i
miotających się mężczyznach, próbując odwieść Sev'a od
pomysłu na zabicie jej męża. - Odpuść...
Mężczyzna
posłuchał jej prośby i wstał, wciąż jednak trzymał różdżkę
w gotowości, uważnie obserwując Malfoy'a. Był zły, czego ani
trochę nie ukrywał.
- Pójdę
już... Gdybyś czegoś potrzebowała, Narcyzo, wiesz gdzie mnie
szukać. - Posłał jej nikły uśmiech.
-
Przepraszam, Sev... - Jęknęła.
- W
porządku. - Kiwnął głową i zniknął.
Zawrzała
w niej wściekłość. Spojrzała na Lucjusza z wyrzutem. Jak on mógł
się tak zachować?! Zacisnęła pięści tak mocno, aż czuła, jak
paznokcie wbijają się jej w dłonie. Nie mówiąc nic, deportowała
się z głośnym pyknięciem do salonu. Kilka sekund później
blondyn stał obok niej.
- Co to
miało być? - Wyrzuciła z siebie z oburzeniem. - Jak ty się
zachowałeś? Rzuciłeś się na Severusa z pięściami, jak jakiś
niezrównoważony mugol!
- A co?
Może miałem spokojnie patrzeć, jak próbuje cię podrywać? Obcy
facet obmacuję moją własną żonę w moim własny ogrodzie, a ja
mam się temu spokojnie przyglądać?!
- Co ty
wygadujesz?! Jaki obcy facet, jakie obmacuje?!
- A co
to niby było?
- Sev to
nasz PRZYJACIEL! Pomógł nam, nawet sobie nie wyobrażasz jak! Och,
czy ty zawsze musisz być takim cholernym egoistą?! - Krzyczała.
-
Egoistą?! Sypiałaś z nim już wcześniej? No przyznaj się! -
Podszedł do niej. Nerwy Narcyzy ostatecznie puściły. Zamachnęła
się i wymierzyła mężowi siarczysty policzek.
- Jesteś
bezczelny! Co ty sobie niby wyobrażasz? Przypominam ci, że jestem
twoją żoną, a nie jakąś tam głupią dziewuchą. Więc licz się
z tym, co do mnie mówisz, bo wymagam od ciebie szacunku! JA MIAŁABYM
ZDRADZAĆ CIEBIE? NO TAK, SKĄD MOŻESZ WIEDZIEĆ, CO ROBIŁAM
NOCAMI, SKORO NIGDY CIĘ NIE BYŁO?! GDZIE WTEDY BYŁEŚ, CO? KIEDY
NA CIEBIE CZEKAŁAM, SAMA W PUSTYM DOMU I ZASTANAWIAŁAM SIĘ CZY NIC
CI SIĘ NIE STAŁO?! Z ILOMA TY SYPIAŁEŚ?!
-
Doskonale wiesz, że nie mogę się teraz bronić. Niby jak, skoro
nic nie pamiętam?
- No
tak, zapomniałam, że najlepiej jest nic nie pamiętać. - Prychnęła
i wyszła z pokoju.
-
Narcyzo, wracaj! - Krzyknął za nią, ale ta nawet się nie
odwróciła, jakby zupełnie tego nie słyszała. Jego Ładna, Smutna Pani teraz zmieniła się w Ładną, Smutną i Wściekłą Panią.
Miała
zamiar pójść na górę, ale powstrzymał ją od tego dzwonek do
drzwi. Podeszła więc i otworzyła je. Stanęła przed nią jej
starsza siostra, Bellatrix. Nie wybrała najlepszego momentu na
odwiedziny, jednak Narcyza nie miała zamiaru jej o tym informować.
Zamiast tego uśmiechnęła się lekko, choć w środku cała trzęsła
się z nerwów.
- Bella!
Przecież mówiłam ci, że nie musisz dzwonić! - Uściskała
siostrę. - Wejdź.
- Wiem,
wiem, pamiętam... - Mruknęła, wchodząc do środka. - Ale wiesz...
Pomyślałam, że może teraz... Przypominałaś Lucjuszowi kim
jesteście i mogłabym was zastać w niezbyt komfortowej sytuacji...
- Och,
przypomniałam mu doskonale, kim jesteśmy. Ogromną awanturą.
Minuta wcześniej i zdążyłabyś na całe widowisko.
Zaprowadziła
siostrę do salonu, z którego Lucjusz gdzieś zniknął. Jakoś
niezbyt interesowało Cyzię gdzie jest. Nakazała skrzatowi domowemu
przynieść dla Belli ziołowej herbaty, a dla niej czarną, mocną
kawę, a do tego jakieś ciasto. Usiadły na fotelach przy stoliku.
- No
więc? O co wam poszło? Mów. - Zaczęła Bellatrix, wyraźnie
ciekawa o cóż to pokłóciło się tym razem małżeństwo
Malfoy'ów.
- Prawie
pobił Severusa i zarzucił mi, że z nim sypiam. - Oznajmiła
ironicznie.
- Ty? Ze
Snape'm? Ahahahahaha... - Brunetka wybuchła szczerym,
niekontrolowanym śmiechem. - Ty i seks z kimkolwiek oprócz
Malfoy'a? Wybacz, Cyziu, ale w życiu w to nie uwierzę. Zbyt dobrze
cię znam.
-
Wytłumacz to Lucjuszowi. - Prychnęła.
- A skąd
u niego ta nagła zazdrość i agresja? Zastał was w jakiejś
dziwnej sytuacji?
-
Rozmawiałam z Sev'em. Chciałam mu podziękować za pomoc,
przytuliliśmy się, a ten nagle wyskoczył zza jakiegoś cholernego
krzaka i rzucił się na Severusa, krzycząc coś o tym, że nigdy
nie uwodziłby mu żony.
-
Przyznaj, że to może być trochę dziwne...
- Niby
co? - Obruszyła się pani Malfoy.
- Snape
tak chętnie ci pomaga, spędza tu dużo czasu...
- Nie
zaczynaj, dobrze?!
- Ale
przecież ja nic nie sugeruję. - Bellatrix wygięła usta w
złośliwym uśmieszku.
-
Bredzisz! Powiedz lepiej, jak się czujesz? Z dzieckiem wszystko w
porządku?
- Tak,
byłam niedawno u uzdrowiciela... Wszystko gra. - Uśmiech zdecydowanie
jej zbladł.
- Boisz
się?
- Nie...
Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Dziwne uczucie... Jakoś nie
potrafię się cieszyć...
-
Ucieszysz się, gdy je zobaczysz. Będziesz najszczęśliwszą
kobietą na świecie!
- Jak to
w ogóle możliwe, że nie masz jeszcze dziecka, co Narcyzo?
- Tak
wyszło. Jakoś nigdy o tym z Lucjuszem nie rozmawialiśmy, nie
czuliśmy potrzeby, by je mieć.
- A
teraz? - Bella drążyła temat. - Nie chcesz? Dalej nie czujesz
potrzeby?
- Sama
nie wiem...
- A może
chcesz, tylko niekoniecznie z Lucjuszem?
-
Przestań! Jeżeli będę miała kiedyś dziecko, to tylko z nim, to
chyba oczywiste. Po prostu... - Urwała. Nigdy wcześniej o tym nie
myślała.
- No
dobrze, dobrze, nie tłumacz się. - Bella posłała jej uśmiech.
Gdy
Bellatrix wyszła, Narcyza zaczęła się zastanawiać się, gdzie
jest Lucjusz. Nie miała jednak zamiaru go szukać, o nie! Usiadła
spokojnie w salonie i zaczęła czytać książkę. W końcu sam
przyszedł. Stanął przed nią i przez długą chwilę w ogóle się
nie odzywał, licząc najwyraźniej na to, że żona jako pierwsza
zwróci na niego uwagę. Tak się jednak nie stało, wreszcie więc,
zrezygnowany chrząknął.
- Emm...
Narcyzo? - Odezwał się. Uniosła wzrok. - Chciałem... Chciałem
cię przeprosić.
-
Wzruszające. - Mruknęła z ironią.
-
Przestań! - Zdenerwował się i wyrwał jej książkę z ręki. -
Naprawdę cię przepraszam! Przesadziłem, wiem o tym. Ale... Kiedy
go zobaczyłem... Wydawało mi się, że za często tu przychodzi,
zbyt dużo czasu razem spędzacie...
-
Wcześniej też tak przychodził. - Jej ton głosu wciąż był
oschły.
-
Wiem... Dużo myślałem i przypomniałem sobie kilka rzeczy.
-
Siadaj. - Ożywiła się nieco i zrobiła mu miejsce. - Co dokładnie?
-
Przyjaźń z Severusem. Niecałkowicie, ale wiem, że nigdy nic nie
mogłoby was łączyć, że zawsze był lojalny. No i...
Przypomniałem sobie, że pomagał mi i wspierał, kiedy....
- Kiedy
co?
- Kiedy
miałem z tobą małe problemy... Między innymi oskarżałaś mnie
wtedy o liczne zdrady i próbę morderstwa...
-
Przeprosisz go. - Zażądała nagle, stanowczo.
- Noo...
Dobra. Ale pójdziesz ze mną.
-
Oczywiście, nie dam wam się pozabijać.
Lucjusz
objął żonę i pocałował w skroń. Każdego dnia przypominał
sobie jakieś szczegóły z dawnego życia. Udało mu się nawet
odtworzyć w pamięci ich ślub. Napawało go to szczęściem.
Na
drugi dzień, tak jak wcześniej obiecał żonie, razem deportowali
się przed mieszkanie Severusa. Okolica, typowo mugolska, była
ponura i nieprzyjemna. W powietrzu unosił się odór zgnilizny.
Całość wprawiała człowieka w pewna obrzydzenie. Sev otworzył im
po dość długiej chwili. Nie ukrywał zdziwienia, wywołanego ich
widokiem. Wpuścił ich jednak do środka. Mieszkanie Snape'a nie
było tak obskurne, jak okolica, w której się znajdowało. Salon
wypełniały półki z książkami, niewielka komoda, drewniany
stolik, brązowa kanapa i dwa fotele. Gospodarz usadowił swoich
gości na kanapie, przyniósł trzy kieliszki i butelkę wina, które
rozlał po równo i podał im.
- Co was
do mnie sprowadza? - Spytał, sadowiąc się w fotelu i upijając łyk
czerwonego trunku. - Nie boisz się Lucjuszu, że uwiodę ci żonę?
- Nie
kpij, Severusie, proszę. - Mruknął. - Przyszedłem... Aby cię
przeprosić.
- Bo
Narcyza ci kazała? - Tamten uniósł brew. Nie miał żalu, ale
podobało mu się droczenie z przyjacielem.
- Nie.
Nie chcę tracić przyjaciela.
- Który
chcę ci uwieść żonę?
-
Severus! - Lucjuszowi puściły nerwy. - Przyjmujesz te cholerne
przeprosiny, czy mam cię zabić?!
- Nic
się nie zmieniłeś... - Sev zaśmiał się cicho. - Przyjmuję,
znaj moją łaskę.
- No,
wreszcie. - Jęknął blondyn.
- Ale
mam mniej wesołą wiadomość... - Dodał Snape. - Zbliża się kolejne
spotkanie Śmierciożerców. Z tego, co wiem, Czarny Pan chcę cię
na nim widzieć. Jesteś na to gotowy, Lucjuszu?
- Tak...
Tak mi się wydaję.
-
Będziemy musieli omówić jeszcze kilka kwestii. Jak wiesz, gdy w grę wchodzi Lord, wszelkie żarty się kończą, niezależnie od tego, ile pamiętasz...
- Wiem o
tym. - Poważny ton Lucjusza potwierdzał jego słowa.
Narcyzę
ogarnął strach. Znowu ma go oddać? Nie chciała tego. Odruchowo
ścisnęła rękę siedzącego obok niej męża. Spokojnie, Narcyzo,
spokojnie... On wciąż tu jest, siedzi obok ciebie, widzisz? Nie
oddawaj się panice, to jeszcze nie czas, nie to miejsce... Nie przy
Lucjuszu i Severusie.
- Dobrze
się czujesz, Cyziu? - Głos Severusa wyrwał ją z zamyślenia. -
Zbladłaś nagle...
- T...
Tak. W porządku. - Wydukała. No widzisz? Uspokój się, bo już coś
dostrzegają!
-
Wracajmy do domu... Wolałbym, żebyś się położyła. Albo
najlepiej, by zobaczył cię uzdrowiciel. - Oznajmił Lucjusz.
- Nie
przesadzaj, nic mi nie jest! - Skarciła go.
-
Lucjusz ma rację. Wróćcie do domu, połóż się, odpocznij...
Wrócili
więc. Narcyza położyła się w sypialni, a Lucjusz przyniósł jej
herbatę. Nie dodał, że skruszył do niej lekarstwo, które kiedyś
przepisał Narcyzie medyk z poleceniem, by podawać je jej, gdy
zaczyna wpadać w panikę lub nagły strach. Przypomniał sobie o tym
niedawno. Kobieta wypiła napój. Niedługo później ogarnęła ją
senność. Gdy w końcu całkowicie się jej poddała, Lucjusz okrył
ją kołdrą i jeszcze przez jakiś czas przy niej czuwał. Potem
wyszedł cicho z pokoju.
poniedziałek, 18 sierpnia 2014
Utracona pamięć. Rozdział IV
Witam i powracam z kolejnym rozdziałem! Mam wrażenie, że i tak nikt tego nie czyta, a wytrwałość to nie jest moja mocna strona, ale próbuję, może znajdzie się ktoś, kto zainteresuje się tym na tyle, by napisać swoją opinię... Miłej lektury! :)
Minęły dwa tygodnie, a Lucjusz wciąż nie odzyskał przytomności. Uzdrowiciel oznajmił Narcyzie, że ma dość poważne obrażenie głowy. Nie mogą dla niego już nic więcej zrobić. Nie wiedzą, czy się wybudzi i kiedy to się stanie. Nie mają również pojęcia, jak będzie się zachowywał. Zdawała sobie z tego sprawę, choć tak naprawdę wolałaby nie wiedzieć.
~*~
Minęły dwa tygodnie, a Lucjusz wciąż nie odzyskał przytomności. Uzdrowiciel oznajmił Narcyzie, że ma dość poważne obrażenie głowy. Nie mogą dla niego już nic więcej zrobić. Nie wiedzą, czy się wybudzi i kiedy to się stanie. Nie mają również pojęcia, jak będzie się zachowywał. Zdawała sobie z tego sprawę, choć tak naprawdę wolałaby nie wiedzieć.
- Może
pani zabrać męża do domu lub zostawić go u nas. Jeśli zdecyduje
się pani, by go zabrać, będą potrzebne stałe kontrole
uzdrowiciela. - Poinformował ją medyk.
-
Zabiorę go. - Odpowiedziała zdecydowanym tonem. - Jeśli to
możliwe, to jeszcze dzisiaj.
-
Oczywiście. W takim razie pójdę wypisać niezbędne formalności.
-
Narcyzo... - Gdy lekarz odszedł, Severus spojrzał na żonę swego
przyjaciela z niepokojem. - Jesteś tego pewna? Lucjusz wymaga teraz
stałej opieki, a ty... Chyba nie jesteś w najlepszym stanie...
- Nie
zostawię go tu, skoro może być w domu. Ze mną. - Za wszelką cenę
chciała mieć go blisko siebie.
- Musisz
też myśleć trochę o sobie... Wybacz moją uwagę, ale boję się
po prostu, że... - Ton jego głosu był niepewny, wręcz smutny. -
Że w pewnym momencie zupełnie się załamiesz.
- Sev...
Nie chcę ciągle przychodzić do szpitala. Patrzeć na te cholerne,
sterylnie białe ściany i błagać, żeby on w końcu otworzył
oczy. Chcę go mieć cały czas, w domu. W spokoju przy nim siedzieć.
- Czuła, jak oczy wypełniają jej się piekącymi łzami.
-
Cyzia... - Mężczyzna przyciągnął ją do siebie, a ona nie
protestowała i chętnie się w niego wtuliła. Czuła się taka
samotna, tak bardzo jej tego brakowało... - Pomogę ci. Będę do
was regularnie przychodził...
-
Dziękuję, Sev. Za to, że przy mnie jesteś.
- W
końcu na tym polega przyjaźń, prawda?
Lucjusz
zajął teraz ich wspólną sypialnie, a na ten czas Narcyza
przeniosła się do innego, mniejszego pokoju. Siedziała przy jego
łóżku niemal całymi dniami. Trzymając go za rękę lub gładząc
jego policzek, płakała. Cały jej świat trwał w zawieszeniu. Stan
jej męża pozostawał bez zmian. Mógł się albo pogorszyć, albo
polepszyć. Wciąż żyła w niepokoju, nie wiedziała, czy miłość
jej życia przeżyje, czy odejdzie od niej na zawsze. Doszło już
nawet do tego, że prawie nie wychodziła z ich sypialni. Zasypiała
na fotelu, stojącym obok jego łóżka, budziła się i tak cykl ten
się powtarzał.
Tego
dnia źle się czuła. Od spania w niewygodnej pozycji wszystko ją
już bolało, nie wspominając o tym, że wcale się nie wysypiała.
Szybko się jednak ożywiła, gdy dostrzegła, że jej mąż się
poruszył, a chwilę później otworzył oczy.
-
Lucjusz... Skarbie... - Wyszeptała, pochylając się nad nim. -
Słyszysz mnie?
Nic
jednak nie odpowiedział. Zamrugał kilkakrotnie oczami, jakby duchem
był zupełnie w innym miejscu. Narcyza sprowadziła więc
uzdrowiciela. Ten zbadał go i zwrócił się do pani Malfoy.
- Pani
mąż ma kontakt ze światem zewnętrznym, jednak występują u niego
problemy z reakcją. Nie wiem, czy wróci kiedykolwiek do normalnej
sprawności i będzie w stanie mówić, jednak myślę, że są na to
duże szanse. Proszę z nim rozmawiać, opowiadać mu... Wysoce
prawdopodobne, że nie pamięta kim pani jest. Proszę zachować
cierpliwość przede wszystkim.
-
Oczywiście, dziękuję bardzo...
Jednak Lucjusz wciąż dużo spał i rzadko podnosił powieki. Była na skraju wytrzymania, nie wiedziała, czy to wszystko ma jakikolwiek sens, czy jej mąż w ogóle kiedykolwiek wróci do normalności. Severus przychodził prawie każdego dnia. Rozmawiali, a on usiłował jakoś ją od tego wszystkiego odciągnąć, co nie przychodziło mu z łatwością.
Mimo wszystko stosowała
się do rad uzdrowiciela. Codziennie spędzała przy łóżku męża mnóstwo
czasu. Opowiadała mu o ich życiu, o tym jacy kiedyś byli
szczęśliwi. Miała wrażenie, że on doskonale wie, o czym mów,
choć nie wiedziała, czy jest tak faktycznie, czy tylko to sobie
wmawia, by podnieść samą siebie na duchu. Minął kolejny tydzień. Wreszcie naszedł dzień, który wprawił Narcyzę w wielką euforię...
Było
już dość późno. Znowu przysypiała na fotelu, w tej samej,
niewygodnej pozycji. Nie chciała jednak zostawiać go ani na chwilę.
W pewnym momencie stało się coś, co momentalnie ją rozbudziło.
- N...
Narcyza... - Wypowiedział, a wręcz wycharczał cicho. Uniosła
szybko wzrok, nie wiedząc, czy się nie przesłyszała. - Dobrze...
Zapamiętałem?
- T...
Tak. Coś się stało, Lucjuszu? - Pochyliła się nad nim i musnęła
opuszkami palców jego policzek.
-
Niee... Ja... Po prostu... - Jąkał się coraz bardziej. - Nic nie
wiem...
-
Spokojnie... Miałeś wypadek, możesz mieć małe problemy z
pamięcią, ale to wszystko wróci...
-
Wiem... Naprawdę... Jesteś moją...
- Żoną?
- Dokończyła za niego. Kiwnął jedynie głową na potwierdzenie. -
Tak, kochanie. Przypomnisz sobie, na pewno.
Choć ona nie miała o tym pojęcia, Lucjusz czasem otwierał oczy, by na nią popatrzeć. Zazwyczaj robił to, gdy zasypiała. Nie miał pojęcia, kim kobieta jest. Była ładna i smutna, dlatego nazywał ją w myślach Smutną, Ładną Panią. Nie miał pojęcia, czy jej opowieści są prawdziwe i faktycznie są małżeństwem... Czy dobrze rozumiał, co to słowo oznaczało? Czasem jednak czuł się dziwnie, gdy przychodził tu ten brunet, pocieszał Smutną Panią, a czasem nawet ją przytulał...
Mijały
kolejne dni. Razem z Severusem dzielnie starali się przypomnieć
Lucjuszowi kim jest. Było to ciężkie zadanie. Mężczyzna, kiedyś
tak silny i władczy, teraz natomiast przypominający bardziej
dziecko we mgle, miał problemy z zapamiętywaniem słów i pewnych
faktów. Doskonale na przykład pamiętał imię swojej żony, ale
nie mógł przyjąć do siebie faktu, że byli małżeństwem. Zaczął
wychodzić z sypialni, a Narcyza oprowadzała go po domu. Pewne
szczegóły nawet sam sobie przypominał. Dużo czasu spędzali razem
w salonie. Lucjusz siadał w fotelu, naprzeciwko kominka, a Narcyza
przysiadała obok na poręczy. Opierała się wtedy policzkiem o
czubek jego głowy i paznokciami delikatnie przesuwała po jego szyi.
On natomiast często kładł rękę na jej kolanach. Z czasem zaczął
czuć się zupełnie pewnie w jej towarzystwie, nie odsuwał się,
gdy jej usta gdzieś go muskały. Musiał przyznać, że było to
nawet całkiem przyjemne.
Najgorsze w tym wszystkim było chyba to, że Lucjusz nie pamiętał o Śmierciożercach. Nie mógł uświadomić sobie, że kiedyś służył Czarnemu Panu, nie wiedział, jak bezwzględnym i złym jest on człowiekiem i co jest zdolny zrobić. Severusa przerażało to i nie miał pojęcia, jak wyjaśnić wszystko przyjacielowi tak, by zrozumiał. Widział, że Cyzia nie do końca jest świadoma, do czego może doprowadzić ta niewiedza, nie chciał jednak jej o tym wspominać i tak wystarczająco się już martwiła. Czarny Pan jednak nalegał na spotkanie z Lucjuszem. Był zły, że nie skończyli zadania i niewiele obchodziło go, że jeden z jego najwierniejszych sług ledwo uszedł z życiem. Sev nie miał wyboru, musiał porozmawiać z Narcyzą.
Wyszli razem do ogrodu, zostawiając Lucjusza, który zafascynował się jakąś książką w salonie. Mężczyzna widział, że jego przyjaciółka jest szczęśliwa, że cieszy się, bo odzyskała męża. Tak bardzo nie chciał tego psuć... Wziął głębszy oddech, szykując się na widok jej nagle powiększonych ze strachu i zdziwienia niebieskich oczu.
- Mamy mały problem. - Już na wstępie kłamie, no pięknie. Problem wcale nie był mały. - Chodzi o Czarnego Pana. Jest zły, że nie załatwiliśmy zadania i chce się widzieć z Lucjuszem. Tak szybko, jak to możliwe.
- Ale przecież... On niczego nie pamięta, jest chory. - Narcyza wpatrywała się w niego wzrokiem, który doskonale znał i którego wolałby nie widzieć, dlatego też odwrócił spojrzenie.
- Cyziu... - Mówił tak spokojnie, jak tylko potrafił. - Przecież wiesz doskonale, że On tego nie zrozumie. Uzna, że Lucjusz blefuje, by uniknąć kary, a oboje zdajemy sobie sprawę, jak na to zareaguje. Musimy zrobić coś, by odzyskał choć pewną część swojej pamięci.
- Jak? - Szepnęła, a w oczach zaszkliły się jej łzy. - Jak mamy nagle zmusić Lucjusza, by wszystko sobie przypomniał? Severusie, przecież on się dziwi, kiedy widzi różdżkę, zachwyca się najprostszym zaklęciem, każdą, zwyczajną rzeczą... Jak chcesz sprawić, żeby nagle wrócił do dawnego stanu?
- Tego nie wiem. - Przyznał, choć zrobił to bardzo, bardzo niechętnie. - Mamy około tygodnia. Musimy mu przede wszystkim uświadomić kim jest Czarny Pan i jak trzeba się w jego towarzystwie zachowywać. Będziemy z nim ćwiczyć do upadłego, tak długo, jak tylko zdołamy. Damy sobie radę, Cyziu.
Wrócili do salonu, a Lucjusz zmierzył ich podejrzliwym spojrzeniem. Zmrużył oczy, wpatrując się w Severusa niechętnie, a potem przeniósł wzrok na Narcyzę, do której uśmiechnął się lekko. Odwzajemniła uśmiech, podeszła do fotela, na którym siedział i przysiadła, jak to miała już w zwyczaju, na oparciu obok niego.
- Lucjuszu... - Zaczęła cicho, starając się powstrzymać drżenie głosu. - Mamy drobny problem. Mówiłam ci już wcześniej, że jesteś Śmierciożercą...
- Pamiętasz, kim są Śmierciożercy? - Wtrącił Severus.
- Tak, pamiętam. To słudzy Czarnego Pana. - Syknął.
- Dobrze... Chodzi o to, żebyś jak najwięcej przypominał sobie sam. - Oznajmił brunet, siadając na fotelu. - A teraz powiedz mi, kim jest Czarny Pan?
- To najpotężniejszy czarnoksiężnik naszych czasów. - Oznajmił oschle Lucjusz, a Cyzia dostrzegła, że zaciska pięści. Denerwował się... Przyłożyła policzek do jego miękkich, jasnych włosów.
- Nie denerwuj się. - Powiedziała spokojnie.
- Czarny Pan jest też bardzo nerwowy i zdolny do najgorszych rzeczy, o których nawet ci się nie śniło. Łatwo go wyprowadzić z równowagi, co może doprowadzić nawet do tego, że cię zabije. W najlepszym wypadku, jeśli okaże łaskę, zrobi to od razu. Ale to rzadko się zdarza. - Mówił dalej Snape. - Teraz jest zły na nas, bo nie spełniliśmy zadania, które nam powierzył. A szczególnie zirytował się na ciebie, bo uważa, że oszukujesz, wszystko doskonale pamiętasz, ale wolisz udawać, by uniknąć kary. Ja i Narcyza wiemy, że tak nie jest, ale w tej sytuacji niewiele ma to do rzeczy, bo coraz więcej Śmierciożerców zaczyna tak sądzić. Dlatego musisz z nami współpracować i słuchać nas, tego, co ci mówimy, żebyś podczas spotkania z Czarnym Panem wiedział, jak się zachować, bo nawet najmniejsza gafa może spowodować, że nie wyjdziesz stamtąd żywy.
- Więc co mam robić? - Ton jego głosu był tak zimny, że Narcyzie przypomniał się jej dawny mąż. To trochę podniosło ją na duchu, choć nie podobało się jej, że zwraca się tak do Severusa.
- Przede wszystkim nie możesz mówić takim tonem. - Wyręczyła przyjaciela w odpowiedzi. - Musisz być posłuszny, okazać szacunek i potulność. Zarówno słowami, jak i gestami. Jak powiedział ci przed chwilą Sev, Czarnego Pana łatwo zdenerwować.
- Przede wszystkim nie waż się powiedzieć do niego inaczej, niż Panie. I nie możesz mu się sprzeciwiać. - Dodał Severus. - Przećwiczmy to... - Podniósł się z fotela i spojrzał wyczekująco na przyjaciela. - No, dalej, Lucjusz, wstawaj.
Malfoy podniósł się niechętnie i stanął naprzeciwko bruneta. Narcyza obserwowała ich uważnie, zainteresowana całą sytuacją. Zastanawiała się, co wymyślił Sev i jak na to zareaguje jej mąż...
- A teraz wyobraź sobie, że Czarny Pan to ja. - Nakazał młody mężczyzna, prostując się dumnie. Blondynka przechyliła głowę. - Pierwsze, co musisz zrobić, gdy pojawi się w twojej obecności, to ukłonić się, nisko i z szacunkiem. No, dalej... Ukłoń się.
- Przed tobą? - Lucjusz skrzywił się z niesmakiem.
- Owszem. - Odparł chłodno Snape. Lucjusz niechętnie skłonił się, ale nie tak, jak powinien. Bardziej przypominało to przypadkowe dygnięcie głowy. Severus wyglądał na wściekłego. - Jeśli tak pokłonisz się Czarnemu Panu, to możesz od razy wypić eliksir śmierci!
- Spokojnie, Sev. - Narcyza stanęła pospiesznie między nim, a blondynem. - Usiądź, będziesz mówił, co Lucjusz ma robić... Wyobraźcie sobie, że Czarny Pan, to... Ja.
Severus zajął więc miejsce, krzywiąc się nieznacznie. Ona natomiast była nieco rozbawiona całą tą sytuacją. Wlepiła wzrok w męża, unosząc głowę dumnie i próbując zachować powagę. Widziała jednak, jak na nią patrzy, co znacznie utrudniało całe zadanie... Mimowolnie na jej twarzy pojawił się leciutki uśmieszek.
- Więc może teraz łaskawie się pokłonisz? - Warknął Severus, a Lucjusz zrobił to. Był to głęboki, godny podziwu ukłon, jednak ich towarzysz wydawał się niezbyt zadowolony. - Nie tak. Nie możesz na niego patrzeć, nie możesz się uśmiechać, a w twoich oczach nie może kryć się takie zadowolenie i entuzjazm. Musisz wlepić wzrok w podłogę, pokazując tym samym swoje oddanie i swój dystans.
Patrzeć w podłogę... - myślał z pogardą Lucjusz. - Łatwo mu mówić, bo może patrzeć na nią cały czas... Ładna Pani rozpraszała go, nie mógł oderwać od niej wzroku... Nie chciał. Sama jej obecność sprawiała, że przepełniał go przyjemny entuzjazm, a gdy widział, jak usiłuje zachować powagę i mimo to na jej twarzy pojawia się lekki uśmiech, już zupełnie nie mógł na nią nie patrzeć. Była taka piękna, gdy się uśmiechała...
- Jeszcze raz. - Głos Severusa natomiast sprowadzał go brutalnie na ziemię. - Głęboki ukłon, pełna powaga, oddanie szacunku i wzrok wbity w ziemię. Żadnych oznak pewności, czy arogancji...
Próbował, ale niezbyt mu to wychodziło. Ukłony albo były niezgrabne, albo zbyt pewne. Uśmiechał się przy nich, patrzył na Cyzię i wydawał się rozproszony. W końcu jednak udało się, potem drugi i trzeci raz... Lucjusz opanował technikę pokłonów. Pierwszy punkt przygotowań za nimi... Narcyza spojrzała na duży, ścienny zegar. Ćwiczyli to ponad dwie godziny. Ale to nie miało znaczenia, mogłaby ćwiczyć same ukłony przez następny dzień, jeśli to miało pomóc.
- W porządku. - Sev pokiwał głową. - Musisz pamiętać, by nie odezwać się pierwszy... Choćbyście mieli milczeć przez kilka godzin, to On ma zacząć rozmowę, On musi odezwać się pierwszy. Nie wiem, o czym będziecie rozmawiać, ale nie przerywaj mu, nie wchodź w słowo, nie zmieniaj tematu. Odpowiadaj z powagą i szacunkiem, a i strach nie zaszkodzi. Jeśli to tylko będzie możliwe, mów "tak, Panie" lub "nie, Panie". Tak będzie bezpieczniej, nie powiesz niczego, co mogłoby zaszkodzić. Ale pamiętaj, że niewolno ci się mu sprzeciwiać. Nigdy! A teraz powtórz, jak masz odpowiadać na Jego pytania, jeśli akurat nie będzie wymagało ono dłuższej wypowiedzi?
- Tak albo nie Panie. - Mruknął Lucjusz, obojętnym tonem, co doprowadziło Severusa do istnego szału. Zerwał się z fotela, podszedł do przyjaciela i chwycił go za skraj szaty.
- OBUDŹ SIĘ, MALFOY! JESZCZE W TYM TYGODNIU MASZ SIĘ SPOTKAĆ Z NAJPOTĘŻNIEJSZYM CZARNOKSIĘŻNIKIEM, KTÓRY JEST NA CIEBIE WŚCIEKŁY I KAŻDY TWÓJ NAJDROBNIEJSZY BŁĄD MOŻE SPRAWIĆ, ŻE POŻEGNASZ SIĘ Z ŻYCIEM. ALBO CO GORSZE Z NARCYZĄ! BO ON JEST DO TEGO ZDOLNY, CHOĆ TY NIE MASZ O TYM POJĘCIA! JEŚLI BARDZO GO ZDENERWUJESZ, TO ZABIJE JĄ, A TOBIE KAŻE ŻYĆ SAMOTNIE ZE ŚWIADOMOŚCIĄ, ŻE TO WSZYSTKO TWOJA WINA! WIĘC ALBO DOSTOSUJESZ SIĘ DO MOICH WYMAGAŃ I ZACZNIESZ ROBIĆ TO, CO CI KAŻE, ALBO ZRÓB TO, CO POLECIŁEM CI WCZEŚNIEJ! - Zaczął krzyczeć z wściekłość. Narcyza natychmiast spoważniała i chwyciła przyjaciela za ramię.
- Severusie dość. - Oznajmiła stanowczym, ale spokojnym tonem. - Wystarczy na dziś, jeśli będziesz tak dobry, przyjdź jutro rano. Porozmawiam z Lucjuszem, nauczysz go wszystkiego i gdy przyjdzie pora, spotka się z Czarnym Panem i zrobi to tak, jak trzeba...
- Obyś miała rację, Narcyzo. - Spojrzał na nią oczyma, w których płonął ogień wściekłości, po czym odsunął się od drugiego mężczyzny i zniknął.
- Nie chcę, żeby tu przychodził. - Lucjusz skrzywił się.
- To nasz przyjaciel. Jest nam potrzebny, pomoże ci, nauczy cię na nowo tych wszystkich rytuałów Śmierciożerców, których ja nie jestem w stanie ci przekazać.
Kiedy Narcyza położyła się, on zamknął się w sypialni, w której ustawił sobie lustro. Stanął przed nim, ćwiczył ukłony i powtarzał na przemian "tak, Panie" i "nie, Panie". Próbował też wyobrazić sobie, jak wygląda ten cały Czarny Pan, poczuć przed nim jakiś strach czy choćby odrobinę podziwu, jednak nic z tego nie wychodziło. Nie potrafił, nie mógł... Pomyślał o jego Ładnej, Smutnej Pani, która przez większość dzisiejszego dnia była Ładną, Wesołą Panią. Zawiedzie ją, jeśli się tego wszystkiego nie nauczy i znowu będzie smutna. A tego nie chciał, nie mógł na to pozwolić...
Obudził się wcześnie i zszedł do salonu, by tam poczekać na Narcyzę. Gdy jednak wszedł, ona już siedziała w fotelu. Uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego delikatnie, a on od razu to odwzajemnił. Usiadł obok niej na kanapie, a ona nie odrywała od niego wzroku. Lucjusz wciąż nie do końca wiedział kim tak naprawdę jest i skąd się wziął. Problemy z własną tożsamością nie pozwalały mu skupić się na sprawie Czarnego Pana. Poprosił ją więc, by coś mu opowiedziała.
- Urodziłeś się 25 stycznia 1954 roku. Twoim ojcem jest Abraxas Malfoy. - Tu zamilkła, by pokazać mu zdjęcie. - A to twoja matka, Caroline Malfoy. Abraxas zmarł rok temu na smoczą ospę, Caroline zmarła rok wcześniej. Nie masz rodzeństwa.
Wyszli razem do ogrodu, zostawiając Lucjusza, który zafascynował się jakąś książką w salonie. Mężczyzna widział, że jego przyjaciółka jest szczęśliwa, że cieszy się, bo odzyskała męża. Tak bardzo nie chciał tego psuć... Wziął głębszy oddech, szykując się na widok jej nagle powiększonych ze strachu i zdziwienia niebieskich oczu.
- Mamy mały problem. - Już na wstępie kłamie, no pięknie. Problem wcale nie był mały. - Chodzi o Czarnego Pana. Jest zły, że nie załatwiliśmy zadania i chce się widzieć z Lucjuszem. Tak szybko, jak to możliwe.
- Ale przecież... On niczego nie pamięta, jest chory. - Narcyza wpatrywała się w niego wzrokiem, który doskonale znał i którego wolałby nie widzieć, dlatego też odwrócił spojrzenie.
- Cyziu... - Mówił tak spokojnie, jak tylko potrafił. - Przecież wiesz doskonale, że On tego nie zrozumie. Uzna, że Lucjusz blefuje, by uniknąć kary, a oboje zdajemy sobie sprawę, jak na to zareaguje. Musimy zrobić coś, by odzyskał choć pewną część swojej pamięci.
- Jak? - Szepnęła, a w oczach zaszkliły się jej łzy. - Jak mamy nagle zmusić Lucjusza, by wszystko sobie przypomniał? Severusie, przecież on się dziwi, kiedy widzi różdżkę, zachwyca się najprostszym zaklęciem, każdą, zwyczajną rzeczą... Jak chcesz sprawić, żeby nagle wrócił do dawnego stanu?
- Tego nie wiem. - Przyznał, choć zrobił to bardzo, bardzo niechętnie. - Mamy około tygodnia. Musimy mu przede wszystkim uświadomić kim jest Czarny Pan i jak trzeba się w jego towarzystwie zachowywać. Będziemy z nim ćwiczyć do upadłego, tak długo, jak tylko zdołamy. Damy sobie radę, Cyziu.
Wrócili do salonu, a Lucjusz zmierzył ich podejrzliwym spojrzeniem. Zmrużył oczy, wpatrując się w Severusa niechętnie, a potem przeniósł wzrok na Narcyzę, do której uśmiechnął się lekko. Odwzajemniła uśmiech, podeszła do fotela, na którym siedział i przysiadła, jak to miała już w zwyczaju, na oparciu obok niego.
- Lucjuszu... - Zaczęła cicho, starając się powstrzymać drżenie głosu. - Mamy drobny problem. Mówiłam ci już wcześniej, że jesteś Śmierciożercą...
- Pamiętasz, kim są Śmierciożercy? - Wtrącił Severus.
- Tak, pamiętam. To słudzy Czarnego Pana. - Syknął.
- Dobrze... Chodzi o to, żebyś jak najwięcej przypominał sobie sam. - Oznajmił brunet, siadając na fotelu. - A teraz powiedz mi, kim jest Czarny Pan?
- To najpotężniejszy czarnoksiężnik naszych czasów. - Oznajmił oschle Lucjusz, a Cyzia dostrzegła, że zaciska pięści. Denerwował się... Przyłożyła policzek do jego miękkich, jasnych włosów.
- Nie denerwuj się. - Powiedziała spokojnie.
- Czarny Pan jest też bardzo nerwowy i zdolny do najgorszych rzeczy, o których nawet ci się nie śniło. Łatwo go wyprowadzić z równowagi, co może doprowadzić nawet do tego, że cię zabije. W najlepszym wypadku, jeśli okaże łaskę, zrobi to od razu. Ale to rzadko się zdarza. - Mówił dalej Snape. - Teraz jest zły na nas, bo nie spełniliśmy zadania, które nam powierzył. A szczególnie zirytował się na ciebie, bo uważa, że oszukujesz, wszystko doskonale pamiętasz, ale wolisz udawać, by uniknąć kary. Ja i Narcyza wiemy, że tak nie jest, ale w tej sytuacji niewiele ma to do rzeczy, bo coraz więcej Śmierciożerców zaczyna tak sądzić. Dlatego musisz z nami współpracować i słuchać nas, tego, co ci mówimy, żebyś podczas spotkania z Czarnym Panem wiedział, jak się zachować, bo nawet najmniejsza gafa może spowodować, że nie wyjdziesz stamtąd żywy.
- Więc co mam robić? - Ton jego głosu był tak zimny, że Narcyzie przypomniał się jej dawny mąż. To trochę podniosło ją na duchu, choć nie podobało się jej, że zwraca się tak do Severusa.
- Przede wszystkim nie możesz mówić takim tonem. - Wyręczyła przyjaciela w odpowiedzi. - Musisz być posłuszny, okazać szacunek i potulność. Zarówno słowami, jak i gestami. Jak powiedział ci przed chwilą Sev, Czarnego Pana łatwo zdenerwować.
- Przede wszystkim nie waż się powiedzieć do niego inaczej, niż Panie. I nie możesz mu się sprzeciwiać. - Dodał Severus. - Przećwiczmy to... - Podniósł się z fotela i spojrzał wyczekująco na przyjaciela. - No, dalej, Lucjusz, wstawaj.
Malfoy podniósł się niechętnie i stanął naprzeciwko bruneta. Narcyza obserwowała ich uważnie, zainteresowana całą sytuacją. Zastanawiała się, co wymyślił Sev i jak na to zareaguje jej mąż...
- A teraz wyobraź sobie, że Czarny Pan to ja. - Nakazał młody mężczyzna, prostując się dumnie. Blondynka przechyliła głowę. - Pierwsze, co musisz zrobić, gdy pojawi się w twojej obecności, to ukłonić się, nisko i z szacunkiem. No, dalej... Ukłoń się.
- Przed tobą? - Lucjusz skrzywił się z niesmakiem.
- Owszem. - Odparł chłodno Snape. Lucjusz niechętnie skłonił się, ale nie tak, jak powinien. Bardziej przypominało to przypadkowe dygnięcie głowy. Severus wyglądał na wściekłego. - Jeśli tak pokłonisz się Czarnemu Panu, to możesz od razy wypić eliksir śmierci!
- Spokojnie, Sev. - Narcyza stanęła pospiesznie między nim, a blondynem. - Usiądź, będziesz mówił, co Lucjusz ma robić... Wyobraźcie sobie, że Czarny Pan, to... Ja.
Severus zajął więc miejsce, krzywiąc się nieznacznie. Ona natomiast była nieco rozbawiona całą tą sytuacją. Wlepiła wzrok w męża, unosząc głowę dumnie i próbując zachować powagę. Widziała jednak, jak na nią patrzy, co znacznie utrudniało całe zadanie... Mimowolnie na jej twarzy pojawił się leciutki uśmieszek.
- Więc może teraz łaskawie się pokłonisz? - Warknął Severus, a Lucjusz zrobił to. Był to głęboki, godny podziwu ukłon, jednak ich towarzysz wydawał się niezbyt zadowolony. - Nie tak. Nie możesz na niego patrzeć, nie możesz się uśmiechać, a w twoich oczach nie może kryć się takie zadowolenie i entuzjazm. Musisz wlepić wzrok w podłogę, pokazując tym samym swoje oddanie i swój dystans.
Patrzeć w podłogę... - myślał z pogardą Lucjusz. - Łatwo mu mówić, bo może patrzeć na nią cały czas... Ładna Pani rozpraszała go, nie mógł oderwać od niej wzroku... Nie chciał. Sama jej obecność sprawiała, że przepełniał go przyjemny entuzjazm, a gdy widział, jak usiłuje zachować powagę i mimo to na jej twarzy pojawia się lekki uśmiech, już zupełnie nie mógł na nią nie patrzeć. Była taka piękna, gdy się uśmiechała...
- Jeszcze raz. - Głos Severusa natomiast sprowadzał go brutalnie na ziemię. - Głęboki ukłon, pełna powaga, oddanie szacunku i wzrok wbity w ziemię. Żadnych oznak pewności, czy arogancji...
Próbował, ale niezbyt mu to wychodziło. Ukłony albo były niezgrabne, albo zbyt pewne. Uśmiechał się przy nich, patrzył na Cyzię i wydawał się rozproszony. W końcu jednak udało się, potem drugi i trzeci raz... Lucjusz opanował technikę pokłonów. Pierwszy punkt przygotowań za nimi... Narcyza spojrzała na duży, ścienny zegar. Ćwiczyli to ponad dwie godziny. Ale to nie miało znaczenia, mogłaby ćwiczyć same ukłony przez następny dzień, jeśli to miało pomóc.
- W porządku. - Sev pokiwał głową. - Musisz pamiętać, by nie odezwać się pierwszy... Choćbyście mieli milczeć przez kilka godzin, to On ma zacząć rozmowę, On musi odezwać się pierwszy. Nie wiem, o czym będziecie rozmawiać, ale nie przerywaj mu, nie wchodź w słowo, nie zmieniaj tematu. Odpowiadaj z powagą i szacunkiem, a i strach nie zaszkodzi. Jeśli to tylko będzie możliwe, mów "tak, Panie" lub "nie, Panie". Tak będzie bezpieczniej, nie powiesz niczego, co mogłoby zaszkodzić. Ale pamiętaj, że niewolno ci się mu sprzeciwiać. Nigdy! A teraz powtórz, jak masz odpowiadać na Jego pytania, jeśli akurat nie będzie wymagało ono dłuższej wypowiedzi?
- Tak albo nie Panie. - Mruknął Lucjusz, obojętnym tonem, co doprowadziło Severusa do istnego szału. Zerwał się z fotela, podszedł do przyjaciela i chwycił go za skraj szaty.
- OBUDŹ SIĘ, MALFOY! JESZCZE W TYM TYGODNIU MASZ SIĘ SPOTKAĆ Z NAJPOTĘŻNIEJSZYM CZARNOKSIĘŻNIKIEM, KTÓRY JEST NA CIEBIE WŚCIEKŁY I KAŻDY TWÓJ NAJDROBNIEJSZY BŁĄD MOŻE SPRAWIĆ, ŻE POŻEGNASZ SIĘ Z ŻYCIEM. ALBO CO GORSZE Z NARCYZĄ! BO ON JEST DO TEGO ZDOLNY, CHOĆ TY NIE MASZ O TYM POJĘCIA! JEŚLI BARDZO GO ZDENERWUJESZ, TO ZABIJE JĄ, A TOBIE KAŻE ŻYĆ SAMOTNIE ZE ŚWIADOMOŚCIĄ, ŻE TO WSZYSTKO TWOJA WINA! WIĘC ALBO DOSTOSUJESZ SIĘ DO MOICH WYMAGAŃ I ZACZNIESZ ROBIĆ TO, CO CI KAŻE, ALBO ZRÓB TO, CO POLECIŁEM CI WCZEŚNIEJ! - Zaczął krzyczeć z wściekłość. Narcyza natychmiast spoważniała i chwyciła przyjaciela za ramię.
- Severusie dość. - Oznajmiła stanowczym, ale spokojnym tonem. - Wystarczy na dziś, jeśli będziesz tak dobry, przyjdź jutro rano. Porozmawiam z Lucjuszem, nauczysz go wszystkiego i gdy przyjdzie pora, spotka się z Czarnym Panem i zrobi to tak, jak trzeba...
- Obyś miała rację, Narcyzo. - Spojrzał na nią oczyma, w których płonął ogień wściekłości, po czym odsunął się od drugiego mężczyzny i zniknął.
- Nie chcę, żeby tu przychodził. - Lucjusz skrzywił się.
- To nasz przyjaciel. Jest nam potrzebny, pomoże ci, nauczy cię na nowo tych wszystkich rytuałów Śmierciożerców, których ja nie jestem w stanie ci przekazać.
Kiedy Narcyza położyła się, on zamknął się w sypialni, w której ustawił sobie lustro. Stanął przed nim, ćwiczył ukłony i powtarzał na przemian "tak, Panie" i "nie, Panie". Próbował też wyobrazić sobie, jak wygląda ten cały Czarny Pan, poczuć przed nim jakiś strach czy choćby odrobinę podziwu, jednak nic z tego nie wychodziło. Nie potrafił, nie mógł... Pomyślał o jego Ładnej, Smutnej Pani, która przez większość dzisiejszego dnia była Ładną, Wesołą Panią. Zawiedzie ją, jeśli się tego wszystkiego nie nauczy i znowu będzie smutna. A tego nie chciał, nie mógł na to pozwolić...
Obudził się wcześnie i zszedł do salonu, by tam poczekać na Narcyzę. Gdy jednak wszedł, ona już siedziała w fotelu. Uniosła głowę i uśmiechnęła się do niego delikatnie, a on od razu to odwzajemnił. Usiadł obok niej na kanapie, a ona nie odrywała od niego wzroku. Lucjusz wciąż nie do końca wiedział kim tak naprawdę jest i skąd się wziął. Problemy z własną tożsamością nie pozwalały mu skupić się na sprawie Czarnego Pana. Poprosił ją więc, by coś mu opowiedziała.
- Urodziłeś się 25 stycznia 1954 roku. Twoim ojcem jest Abraxas Malfoy. - Tu zamilkła, by pokazać mu zdjęcie. - A to twoja matka, Caroline Malfoy. Abraxas zmarł rok temu na smoczą ospę, Caroline zmarła rok wcześniej. Nie masz rodzeństwa.
- A ty?
Opowiedz coś o sobie, o swojej rodzinie...
- Jak
wiesz, mam na imię Narcyza. Zanim przyjęłam twoje nazwisko,
nazywałam się Black. Urodziłam się w...
-
Listopadzie. - Przerwał jej nagle.
- Tak! -
Jej twarz rozjaśnił uśmiech. - A konkretnie 18 listopada 1955
roku. Moi rodzice natomiast, to Cygnus i Druella Black. Mam dwie
siostry... Oficjalnie jedną. Bellatrix Lestrange, jest ode mnie starsza o cztery lata. Moja siostra, Andromeda, zdradziła ród, wychodząc za
szlamę. Szlama to mugol, który ma pewne zdolności magiczne. Mugol z kolei, to człowiek poza magiczny. Ród zdradził także mój kuzyn, Syriusz.
- To
dziwne uczucie... Nie pamiętać tego wszystkiego. - Stwierdził
nagle, a w jego oczach przez chwilę zalśnił smutek.
-
Przypomnisz sobie, jestem tego pewna... - Posłała mu kolejny
uśmiech.
Mimo
niewielkich sukcesów w przywracaniu pamięci, wciąż zajmowali
osobne sypialnie. Oboje uznali, że było by to dla nich nieco
niekomfortowe. Szczególnie dla niego, w końcu w pewnym sensie przez
utratę pamięci Narcyza stała się dla niego obca. Severus był ich
częstym gościem, starał się jak tylko potrafił, by odciążyć
Narcyzę z większość jej obowiązków. Lucjusz jednak niezbyt chętnie ćwiczył tylko z nim, więc ustalili, że Sev wydaje im polecenia, a Narcyza gra rolę Czarnego Pana. Podobało jej się, gdy Lucjusz się przed nią kłaniał. Zauważyła
jednak, że im częściej Sev przychodził, tym jej mąż był
bardziej zirytowany i niespokojny.
Nocną
ciszę rozdarł głośny krzyk. Serce Narcyzy waliło tak mocno,
jakby za wszelką cenę pragnęło wyrwać się z piersi i gdzieś
uciec. Z trudem łapała oddech, a jej ciało drżało. Odruchowo
spojrzała w lewo, usiłując w ciemności dostrzec zarys postaci.
Dopiero po chwili przypomniała sobie, że Lucjusz jest przecież w
innym pokoju. Pomyślała o tym okropnym koszmarze, który zbudził
ją ze snu. Odchodził w niepamięć wyjątkowo szybko, choć jeszcze
pamiętała, że był w nim Tom. Nagle drzwi się otworzyły, a ostre
światło poraziło jej oczy, aż przymrużyła powieki. W drzwiach
stał Lucjusz. Jego widok ukoił nieco skołatane nerwy kobiety.
Mężczyzna podszedł do łóżka, usiadł koło niej, ręką
odgarnął jasny kosmyk przysłaniający jej twarz po czym kciukiem
delikatnie starł kilka łez, które wciąż spływały wolno po
policzkach kobiety.
- Co się
stało? Krzyczałaś, wystraszyłem się. - Wyszeptał z troską.
- Zły
sen... - Mruknęła.
- Chcesz
mi go opowiedzieć?
Pomyślała
przez chwilę i pokręciła przecząco głową. Nie chciała. Był
zbyt realny, a jednocześnie zbyt mocno zatarł się w jej pamięci.
Lucjusz jednak nie potrzebował żadnych wyjaśnień, nie nalegał.
Przysunął się tylko do niej, by móc mocno objąć jej ciało.
Przyjęła ten gest ze szczerą wdzięcznością, zacisnęła palce
na jego ramieniu, przysuwając się do niego tak blisko, jak tylko
było to możliwe.
-
Zostaniesz ze mną? Proszę. - Szepnęła.
-
Zostanę... - Zgodził się. Rzucił kilka spojrzeń na pokój - Choć
mam lepszy pomysł... Chodź. - Wstał
i wziął ją na ręce. Spojrzała na niego z niepokojem.
-
Lucjusz, nie powinieneś. Masz odpoczywać, a nie ganiać ze mną po
domu...
- Daj
spokój, nie jesteś ciężka. Zaniosę cię do swojej... Naszej
sypialni. Tam jest więcej miejsca. - Nie słuchając już więcej
protestów kobiety wyszedł i ruszył w stronę drugiego pokoju.
Delikatnie ułożył ją na łóżku i usadowił się obok. - Tak
lepiej.
-
Naprawdę bałam się, że cię stracę. - Powiedziała nagle.
Mężczyzna
przez chwilę nie odpowiadał. Leżał, wpatrując się w jej twarz
jak w coś niezwykłego, jakby jeszcze nigdy nie widział drugiego
człowieka. Nie wiedział, czy słowa kobiety są prawdziwe, czy
rzeczywiście są małżeństwem. Ale lubił, gdy przy nim była.
Przyciągnął ją do siebie, otulając mocno ramionami. Blond włosy
łaskotały go przyjemnie po twarzy i szyi, a on wplątał w nie
jedną dłoń.
- Jak
było między nami zanim stało się... No właśnie, co się w ogóle
stało? Co spowodowało, że cię nie pamiętam, Narcyzo? - Był tak
bardzo ciekaw wszystkiego, całego swojego wcześniejszego życia...
-
Wzięliśmy ślub ponad trzy lata temu. Początkowo było w porządku,
dużo rozmawialiśmy, dobrze się rozumieliśmy... Potem zaczęło
się między nami psuć. Dużo się kłóciliśmy. Miałam małe
problemy ze zdrowiem. Któregoś dnia wybrałeś się z Rudolfem i
Severusem, by spełnić kolejne, oczywiście tajne zadanie dla
Czarnego Pana. Później Severus i Rudolf wrócili sami, a ja
dowiedziałam się, że uległeś wypadkowi. Dwa tygodnie leżałeś
nieprzytomny, gdy już się wybudziłeś, nie mogłeś zacząć
mówić, a w końcu okazało się, że straciłeś pamięć... -
Nagle poczuła, jak na jej gardle zaciska się silna, kamienna dłoń
i głos jej się złamał.
- Już
dobrze... - Szepnął, chcąc ją uspokoić.
Leżała,
wtulona w jego ramię, nie mogąc powstrzymać łez. Kołysał ją
lekko, a jego dłonie miały na nią kojące działanie. W pewnej
chwili podniosła się i spojrzała mu w oczy, podtrzymując się na
wyprostowanych rękach.
-
Czujesz coś do mnie? Cokolwiek? - Spytała. Nie była pewna, czy ich
stare uczycie powróci, bała się.
- Lubię,
gdy przy mnie jesteś i zastanawiam się, co robisz, gdy cię nie ma.
Czuję się dobrze, gdy widzę, że się uśmiechasz i lubię na
ciebie patrzeć, gdy coś robisz. Przyjemnie jest trzymać cię w
ramionach, gładzić twoje włosy, a twój zapach... Jest dla mnie
czymś znajomym, czymś, co kojarzę, choć nie wiem skąd... Nie
lubię, kiedy płaczesz, jesteś smutna, denerwujesz się lub
wyglądasz na chorą. Martwię się o ciebie niemal cały czas... -
Dostaję szału, gdy widzę, że kręci się koło ciebie ten
cały... Snape, pomyślał, jednak nie wypowiedział tego na
głos.
Narcyza
nawet nie wiedziała, kiedy ich usta się złączyły. Nie oddam
go żadnej innej kobiecie, nigdy. - myślała. Faktycznie była
gotowa zabić każdą, która by się do niego zbliżyła. Lucjusz
chciał ją mieć jak najbliżej siebie. Wsunął jej delikatne,
kobiece ciało pod swoje, nie zaprzestając składania pocałunków
na jej wargach. Obdarzał nimi jej szyję, ramiona i policzki. Błądził dłońmi po jej delikatnym ciele, próbując poznać je na nowo. Nie miało już dla niego żadnego znaczenia, czy ich małżeństwo jest prawdziwe, czy nie. Chciał wierzyć, że naprawdę dotyka teraz swojej żony i wierzył to szczerze, z całego serca.
Nadszedł w końcu dzień, w którym musiał stanąć twarzą w twarz z Czarnym Panem. Był to wysoki, szczupły mężczyzna o bladej cerze i zimnych, szarych oczach, które zdawały się przenikać wszystko i wszystkich. Lucjusz nie musiał siłą budzić w sobie strachu. Poczuł go w chwili, gdy wzrok jego Pana na nim spoczął. Zrozumiał z kim ma do czynienia, a w głowie pojawiły się pewne niewyraźne wspomnienia. Czuł, że jego i tego mężczyznę łączy pewna więź, bardzo silna, której nie można było przeciąć. Ogarnęła go nienawiść i zrozumiał, że szlamy plamią honor prawdziwych czarodziejów... Jego honor, honor jego Ładnej Pani... A mugole? Mugole to tylko małe robaki, gorsze od czarodziejów, które powinny się im podporządkować... Tak, teraz rozumiał tę ideę.
Jego odpowiedzi chyba spodobały się Czarnemu Panu, bo kazał mu odejść. No i wciąż był żywy. Wyszedł więc z niewielkiego mieszkania, a na zewnątrz czekał na niego Severus. Opowiedział mu w skrócie o tym, co wydarzyło się w środku. Obaj się deportowali, każde w swoją stronę. Lucjuszowi udało się przypomnieć sobie sztukę teleportacji. Z każdym dniem z jego pamięcią było coraz lepiej.
Po powrocie, kiedy już Narcyza dowiedziała się, jak poradził sobie na spotkaniu, Lucjusz postanowił poznać nieco swój dom. Wędrował od pokoju do pokoju, a niektóre miejsca wydawały mu się nawet znajome. W końcu trafił do biblioteki.
Nadszedł w końcu dzień, w którym musiał stanąć twarzą w twarz z Czarnym Panem. Był to wysoki, szczupły mężczyzna o bladej cerze i zimnych, szarych oczach, które zdawały się przenikać wszystko i wszystkich. Lucjusz nie musiał siłą budzić w sobie strachu. Poczuł go w chwili, gdy wzrok jego Pana na nim spoczął. Zrozumiał z kim ma do czynienia, a w głowie pojawiły się pewne niewyraźne wspomnienia. Czuł, że jego i tego mężczyznę łączy pewna więź, bardzo silna, której nie można było przeciąć. Ogarnęła go nienawiść i zrozumiał, że szlamy plamią honor prawdziwych czarodziejów... Jego honor, honor jego Ładnej Pani... A mugole? Mugole to tylko małe robaki, gorsze od czarodziejów, które powinny się im podporządkować... Tak, teraz rozumiał tę ideę.
Jego odpowiedzi chyba spodobały się Czarnemu Panu, bo kazał mu odejść. No i wciąż był żywy. Wyszedł więc z niewielkiego mieszkania, a na zewnątrz czekał na niego Severus. Opowiedział mu w skrócie o tym, co wydarzyło się w środku. Obaj się deportowali, każde w swoją stronę. Lucjuszowi udało się przypomnieć sobie sztukę teleportacji. Z każdym dniem z jego pamięcią było coraz lepiej.
Po powrocie, kiedy już Narcyza dowiedziała się, jak poradził sobie na spotkaniu, Lucjusz postanowił poznać nieco swój dom. Wędrował od pokoju do pokoju, a niektóre miejsca wydawały mu się nawet znajome. W końcu trafił do biblioteki.
Była
dość pokaźnych rozmiarów. Na wysokich półkach ułożone były
liczne książki. Po środku stało duże, dębowe biurko, a za nim
skórzany, czarny fotel. W kącie znajdowała się kanapa w tym samym
kolorze, również skórzana. Chodził wśród półek powoli,
rozglądając się uważnie. W pewnym momencie natknął się na dwa,
duże kartony. Pochylił się nad nimi, otworzył i zaczął wyjmować
jego zawartość. Obrazy i rysunki. Zarówno kolorowe, jak i czarno –
białe...
Subskrybuj:
Posty (Atom)