wtorek, 19 sierpnia 2014

Zazdrość. Rozdział V



          Obrazy, które znalazł zaciekawiły go. Zastanawiał się, czyje są. Jego? Narcyzy? A może jeszcze kogoś innego? Postanowił, że ją zapyta. Wziął dwa rysunki i wyszedł z pokoju. Skierował się w stronę schodów, a gdy z nich zszedł wyszedł z domu. Pogoda dziś dopisywała. Słońce świeciło lekko, gdzieś w górze ćwierkały ptaki, niebo było jasne i bezchmurne. Ruszył równą ścieżką, a drobny żwirek szeleścił mu pod nogami. Znalezienie żony nie zajęło mu długo, ale to, co zobaczył wzbudziło w nim złość. Nie, nie złość. Wściekłość, istną, szczerą wściekłość, jakiej chyba jeszcze nigdy nie czuł. Oto właśnie jego małżonka stała w towarzystwie tego parszywego Snape'a. Podszedł do nich nieco bliżej, tak cicho, że nawet go nie zauważyli. Schylił się za dość sporym krzewem i na pozór spokojnie ich obserwował.
- Severusie... Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna. - Usłyszał głos blondynki. - Nie wiem, jakbym sobie bez ciebie poradziła.
          Jego żona założyła ręce na szyję bruneta i przez chwilę trwali w uścisku. Gdy się od siebie odsuwali, ona musnęła lekko jego policzek ustami.
- Mówiłem ci już, żebyś dała spokój. Ty zrobiłabyś dla mnie dokładnie to samo. Zresztą, jestem pewny, że Lucjusz również.
- Och tak, zapewne! - Wysyczał, wychodząc zza drzewka i mierząc swego, podobno, przyjaciela wrogim, wściekłym wzrokiem. - To samo. Oprócz uwodzenia żony!
- Co ty bredzisz? - Tamten zmarszczył czoło.
- Co bredzę? - Warknął i zbliżył się do niego. Chwytając go za szaty wysyczał. - Nie kręć się już tak przy niej, dobrze? Nie chcę cię tu więcej widzieć!
- Lucjusz! - Narcyza usiłowała odciągnąć go od Sev'a, blondyn jednak odepchnął ją tak mocno, że z trudem utrzymała się na nogach.
           Ten widok jakby dodał siły zaskoczonemu Snape'owi. Jednym, silnym ruchem zmienił ich pozycję i teraz siedział na Lucjuszu, przygwożdżając do ziemi i leciutko go przyduszając. Udało mu się wyciągnąć różdżkę i przyłożyć mężczyźnie do szyi.
- Severus, proszę cię! - Narcyza przyklęknęła przy leżących i miotających się mężczyznach, próbując odwieść Sev'a od pomysłu na zabicie jej męża. - Odpuść...
          Mężczyzna posłuchał jej prośby i wstał, wciąż jednak trzymał różdżkę w gotowości, uważnie obserwując Malfoy'a. Był zły, czego ani trochę nie ukrywał.
- Pójdę już... Gdybyś czegoś potrzebowała, Narcyzo, wiesz gdzie mnie szukać. - Posłał jej nikły uśmiech.
- Przepraszam, Sev... - Jęknęła.
- W porządku. - Kiwnął głową i zniknął.
          Zawrzała w niej wściekłość. Spojrzała na Lucjusza z wyrzutem. Jak on mógł się tak zachować?! Zacisnęła pięści tak mocno, aż czuła, jak paznokcie wbijają się jej w dłonie. Nie mówiąc nic, deportowała się z głośnym pyknięciem do salonu. Kilka sekund później blondyn stał obok niej.
- Co to miało być? - Wyrzuciła z siebie z oburzeniem. - Jak ty się zachowałeś? Rzuciłeś się na Severusa z pięściami, jak jakiś niezrównoważony mugol!
- A co? Może miałem spokojnie patrzeć, jak próbuje cię podrywać? Obcy facet obmacuję moją własną żonę w moim własny ogrodzie, a ja mam się temu spokojnie przyglądać?!
- Co ty wygadujesz?! Jaki obcy facet, jakie obmacuje?!
- A co to niby było?
- Sev to nasz PRZYJACIEL! Pomógł nam, nawet sobie nie wyobrażasz jak! Och, czy ty zawsze musisz być takim cholernym egoistą?! - Krzyczała.
- Egoistą?! Sypiałaś z nim już wcześniej? No przyznaj się! - Podszedł do niej. Nerwy Narcyzy ostatecznie puściły. Zamachnęła się i wymierzyła mężowi siarczysty policzek.
- Jesteś bezczelny! Co ty sobie niby wyobrażasz? Przypominam ci, że jestem twoją żoną, a nie jakąś tam głupią dziewuchą. Więc licz się z tym, co do mnie mówisz, bo wymagam od ciebie szacunku! JA MIAŁABYM ZDRADZAĆ CIEBIE? NO TAK, SKĄD MOŻESZ WIEDZIEĆ, CO ROBIŁAM NOCAMI, SKORO NIGDY CIĘ NIE BYŁO?! GDZIE WTEDY BYŁEŚ, CO? KIEDY NA CIEBIE CZEKAŁAM, SAMA W PUSTYM DOMU I ZASTANAWIAŁAM SIĘ CZY NIC CI SIĘ NIE STAŁO?! Z ILOMA TY SYPIAŁEŚ?!
- Doskonale wiesz, że nie mogę się teraz bronić. Niby jak, skoro nic nie pamiętam?
- No tak, zapomniałam, że najlepiej jest nic nie pamiętać. - Prychnęła i wyszła z pokoju.
- Narcyzo, wracaj! - Krzyknął za nią, ale ta nawet się nie odwróciła, jakby zupełnie tego nie słyszała.  Jego Ładna, Smutna Pani teraz zmieniła się w Ładną, Smutną i Wściekłą Panią.
          Miała zamiar pójść na górę, ale powstrzymał ją od tego dzwonek do drzwi. Podeszła więc i otworzyła je. Stanęła przed nią jej starsza siostra, Bellatrix. Nie wybrała najlepszego momentu na odwiedziny, jednak Narcyza nie miała zamiaru jej o tym informować. Zamiast tego uśmiechnęła się lekko, choć w środku cała trzęsła się z nerwów.
- Bella! Przecież mówiłam ci, że nie musisz dzwonić! - Uściskała siostrę. - Wejdź.
- Wiem, wiem, pamiętam... - Mruknęła, wchodząc do środka. - Ale wiesz... Pomyślałam, że może teraz... Przypominałaś Lucjuszowi kim jesteście i mogłabym was zastać w niezbyt komfortowej sytuacji...
- Och, przypomniałam mu doskonale, kim jesteśmy. Ogromną awanturą. Minuta wcześniej i zdążyłabyś na całe widowisko.
           Zaprowadziła siostrę do salonu, z którego Lucjusz gdzieś zniknął. Jakoś niezbyt interesowało Cyzię gdzie jest. Nakazała skrzatowi domowemu przynieść dla Belli ziołowej herbaty, a dla niej czarną, mocną kawę, a do tego jakieś ciasto. Usiadły na fotelach przy stoliku.
- No więc? O co wam poszło? Mów. - Zaczęła Bellatrix, wyraźnie ciekawa o cóż to pokłóciło się tym razem małżeństwo Malfoy'ów.
- Prawie pobił Severusa i zarzucił mi, że z nim sypiam. - Oznajmiła ironicznie.
- Ty? Ze Snape'm? Ahahahahaha... - Brunetka wybuchła szczerym, niekontrolowanym śmiechem. - Ty i seks z kimkolwiek oprócz Malfoy'a? Wybacz, Cyziu, ale w życiu w to nie uwierzę. Zbyt dobrze cię znam.
- Wytłumacz to Lucjuszowi. - Prychnęła.
- A skąd u niego ta nagła zazdrość i agresja? Zastał was w jakiejś dziwnej sytuacji?
- Rozmawiałam z Sev'em. Chciałam mu podziękować za pomoc, przytuliliśmy się, a ten nagle wyskoczył zza jakiegoś cholernego krzaka i rzucił się na Severusa, krzycząc coś o tym, że nigdy nie uwodziłby mu żony.
- Przyznaj, że to może być trochę dziwne...
- Niby co? - Obruszyła się pani Malfoy.
- Snape tak chętnie ci pomaga, spędza tu dużo czasu...
- Nie zaczynaj, dobrze?!
- Ale przecież ja nic nie sugeruję. - Bellatrix wygięła usta w złośliwym uśmieszku.
- Bredzisz! Powiedz lepiej, jak się czujesz? Z dzieckiem wszystko w porządku?
- Tak, byłam niedawno u uzdrowiciela... Wszystko gra. - Uśmiech zdecydowanie jej zbladł.
- Boisz się?
- Nie... Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Dziwne uczucie... Jakoś nie potrafię się cieszyć...
- Ucieszysz się, gdy je zobaczysz. Będziesz najszczęśliwszą kobietą na świecie!
- Jak to w ogóle możliwe, że nie masz jeszcze dziecka, co Narcyzo?
- Tak wyszło. Jakoś nigdy o tym z Lucjuszem nie rozmawialiśmy, nie czuliśmy potrzeby, by je mieć.
- A teraz? - Bella drążyła temat. - Nie chcesz? Dalej nie czujesz potrzeby?
- Sama nie wiem...
- A może chcesz, tylko niekoniecznie z Lucjuszem?
- Przestań! Jeżeli będę miała kiedyś dziecko, to tylko z nim, to chyba oczywiste. Po prostu... - Urwała. Nigdy wcześniej o tym nie myślała.
- No dobrze, dobrze, nie tłumacz się. - Bella posłała jej uśmiech.

          Gdy Bellatrix wyszła, Narcyza zaczęła się zastanawiać się, gdzie jest Lucjusz. Nie miała jednak zamiaru go szukać, o nie! Usiadła spokojnie w salonie i zaczęła czytać książkę. W końcu sam przyszedł. Stanął przed nią i przez długą chwilę w ogóle się nie odzywał, licząc najwyraźniej na to, że żona jako pierwsza zwróci na niego uwagę. Tak się jednak nie stało, wreszcie więc, zrezygnowany chrząknął.
- Emm... Narcyzo? - Odezwał się. Uniosła wzrok. - Chciałem... Chciałem cię przeprosić.
- Wzruszające. - Mruknęła z ironią.
- Przestań! - Zdenerwował się i wyrwał jej książkę z ręki. - Naprawdę cię przepraszam! Przesadziłem, wiem o tym. Ale... Kiedy go zobaczyłem... Wydawało mi się, że za często tu przychodzi, zbyt dużo czasu razem spędzacie...
- Wcześniej też tak przychodził. - Jej ton głosu wciąż był oschły.
- Wiem... Dużo myślałem i przypomniałem sobie kilka rzeczy.
- Siadaj. - Ożywiła się nieco i zrobiła mu miejsce. - Co dokładnie?
- Przyjaźń z Severusem. Niecałkowicie, ale wiem, że nigdy nic nie mogłoby was łączyć, że zawsze był lojalny. No i... Przypomniałem sobie, że pomagał mi i wspierał, kiedy....
- Kiedy co?
- Kiedy miałem z tobą małe problemy... Między innymi oskarżałaś mnie wtedy o liczne zdrady i próbę morderstwa...
- Przeprosisz go. - Zażądała nagle, stanowczo.
- Noo... Dobra. Ale pójdziesz ze mną.
- Oczywiście, nie dam wam się pozabijać.
          Lucjusz objął żonę i pocałował w skroń. Każdego dnia przypominał sobie jakieś szczegóły z dawnego życia. Udało mu się nawet odtworzyć w pamięci ich ślub. Napawało go to szczęściem.

           Na drugi dzień, tak jak wcześniej obiecał żonie, razem deportowali się przed mieszkanie Severusa. Okolica, typowo mugolska, była ponura i nieprzyjemna. W powietrzu unosił się odór zgnilizny. Całość wprawiała człowieka w pewna obrzydzenie. Sev otworzył im po dość długiej chwili. Nie ukrywał zdziwienia, wywołanego ich widokiem. Wpuścił ich jednak do środka. Mieszkanie Snape'a nie było tak obskurne, jak okolica, w której się znajdowało. Salon wypełniały półki z książkami, niewielka komoda, drewniany stolik, brązowa kanapa i dwa fotele. Gospodarz usadowił swoich gości na kanapie, przyniósł trzy kieliszki i butelkę wina, które rozlał po równo i podał im.
- Co was do mnie sprowadza? - Spytał, sadowiąc się w fotelu i upijając łyk czerwonego trunku. - Nie boisz się Lucjuszu, że uwiodę ci żonę?
- Nie kpij, Severusie, proszę. - Mruknął. - Przyszedłem... Aby cię przeprosić.
- Bo Narcyza ci kazała? - Tamten uniósł brew. Nie miał żalu, ale podobało mu się droczenie z przyjacielem.
- Nie. Nie chcę tracić przyjaciela.
- Który chcę ci uwieść żonę?
- Severus! - Lucjuszowi puściły nerwy. - Przyjmujesz te cholerne przeprosiny, czy mam cię zabić?!
- Nic się nie zmieniłeś... - Sev zaśmiał się cicho. - Przyjmuję, znaj moją łaskę.
- No, wreszcie. - Jęknął blondyn.
- Ale mam mniej wesołą wiadomość... - Dodał Snape. - Zbliża się kolejne spotkanie Śmierciożerców. Z tego, co wiem, Czarny Pan chcę cię na nim widzieć. Jesteś na to gotowy, Lucjuszu?
- Tak... Tak mi się wydaję.
- Będziemy musieli omówić jeszcze kilka kwestii. Jak wiesz, gdy w grę wchodzi Lord, wszelkie żarty się kończą, niezależnie od tego, ile pamiętasz...
- Wiem o tym. - Poważny ton Lucjusza potwierdzał jego słowa.
            Narcyzę ogarnął strach. Znowu ma go oddać? Nie chciała tego. Odruchowo ścisnęła rękę siedzącego obok niej męża. Spokojnie, Narcyzo, spokojnie... On wciąż tu jest, siedzi obok ciebie, widzisz? Nie oddawaj się panice, to jeszcze nie czas, nie to miejsce... Nie przy Lucjuszu i Severusie.
- Dobrze się czujesz, Cyziu? - Głos Severusa wyrwał ją z zamyślenia. - Zbladłaś nagle...
- T... Tak. W porządku. - Wydukała. No widzisz? Uspokój się, bo już coś dostrzegają!
- Wracajmy do domu... Wolałbym, żebyś się położyła. Albo najlepiej, by zobaczył cię uzdrowiciel. - Oznajmił Lucjusz.
- Nie przesadzaj, nic mi nie jest! - Skarciła go.
- Lucjusz ma rację. Wróćcie do domu, połóż się, odpocznij...
          Wrócili więc. Narcyza położyła się w sypialni, a Lucjusz przyniósł jej herbatę. Nie dodał, że skruszył do niej lekarstwo, które kiedyś przepisał Narcyzie medyk z poleceniem, by podawać je jej, gdy zaczyna wpadać w panikę lub nagły strach. Przypomniał sobie o tym niedawno. Kobieta wypiła napój. Niedługo później ogarnęła ją senność. Gdy w końcu całkowicie się jej poddała, Lucjusz okrył ją kołdrą i jeszcze przez jakiś czas przy niej czuwał. Potem wyszedł cicho z pokoju.






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz