czwartek, 28 sierpnia 2014

Jedyna szansa. Rozdział VIII

           

           Życie toczyło się swoim zwykłym, nieco nudnym tempem. Wciąż powtarzały się te same sytuacje, które stawały się powoli męczące, a zarazem ciężko było wyobrazić sobie bez nich dalsze życie. Budziła się i odruchowo sprawdzała, czy Lucjusz jest obok. Zazwyczaj był. Jedli razem śniadanie, a później on wychodził do Ministerstwa. Wracał wieczorami i dopiero wtedy mogła się nim nacieszyć. Jednak jego tajna służba dla Czarnego Pana się nie kończyła. Wciąż znikał często na całe noce, pozostawiając ją samą w tym ogromnym domu. A ona umierała każdej tej pustej nocy, nie wiedząc, co się z nim dzieje, gdzie jest, czy w ogóle wróci... Każde jego odejście traktowała jak pożegnanie, jakby już nigdy mieli się nie zobaczyć. Miała nadzieję, że w końcu się przyzwyczai i przestanie to wszystko przeżywać tak mocno, jednak to miało nigdy nie nastąpić.
            Wreszcie wszystko miało się nagle zmienić, cały jej świat właśnie przewracał się o sto osiemdziesiąt stopni. Podejrzewała to już kilka dni wcześniej, jednak dopiero teraz miała co do tego pewność. Lucjusz wrócił tego dnia później. Po pracy spotkał się z Rudolfem. Od razu zauważył w zachowaniu Narcyzy coś dziwnego. Przyglądał się jej uważniej, jednak nie zaczął tematu jako pierwszy. Zjedli kolację i miał właśnie zamiar pójść się wykąpać, ale kobieta go zatrzymała.
- Poczekaj chwilę. - Poprosiła, podchodząc do niego. Uśmiechała się tajemniczo, ale nie mogła ukryć entuzjazmu, który rozpierał ją od środka.
- Coś się stało? Chcesz mi o czymś powiedzieć? - Był już tak przyzwyczajony do złych wieści, że od razu nastawił się na najgorsze.
- Tak. - Pokiwała powoli głową, a uśmieszek nie schodził jej z twarzy. - Udało się.
- Co? - Nie zrozumiał, zmarszczył brwi.
- Jestem w ciąży. - Oznajmiła w końcu.
- T... To pewne?
- Tak. Dziś byłam u uzdrowiciela. - Uśmiech zdecydowanie jej zmalał, bo Lucjusz nie wyglądał na specjalnie szczęśliwego.
- To świetnie. - Uśmiechnął się blado i odwrócił na pięcie.
- Tylko tyle? Świetnie i jakiś tam niby uśmieszek? - Niemal syknęła. - Myślałam, że tego chcesz, przecież sam mówiłeś, że...
- Bo chcę. - Przerwał jej w połowie zdania. - Bardzo chcę.
- Więc skąd ta oschłość? - Drążyła.
- Po prostu nie wiem, czy... - Zaciął się. To, co chciał powiedzieć najwyraźniej sprawiało mu duży problem. - Nie wiem czy sobie poradzę.
- Z czym?
- Z byciem ojcem. - Narcyza westchnęła z ulgą, chwyciła go za rękę i przyciągnęła do siebie.
- Oczywiście, że sobie poradzisz, Lucjuszu. - Wyszeptała, gładząc go dłońmi po karku.
- Sam nie wiem... Raczej nie miałem najlepszego przykładu. - Skrzywił się. Narcyza doskonale wiedziała, o czym mówił.
           Ojciec Lucjusza, a jej teść, Abraxas Malfoy był człowiekiem bardzo surowym i stanowczym. Traktował syna jak „maszynkę” do potrzymania rodu. Podobnie, jak i jego matkę. Cyzia wiedziała, że nie był ani dobrym mężem ani tym bardziej ojcem. Ale Lucjusz był inny. Owszem, z boku bardzo przypominał ojca. Był podobny z wyglądu. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn o zimnych, stalowych oczach. Władczy i chłodny, sprawiał wrażenie człowieka bez jakiejkolwiek wrażliwości, jakby bez mrugnięcia okiem mógł wyciągnąć różdżkę i zabić kogoś, kto mu się akurat nie spodobał. I w pewnym sensie taki był. Ale nigdy dla Narcyzy. Ona wiedziała, że potrafi kochać. Widziała miłość codziennie w jego oczach. I była pewna, że dla ich dziecka będzie wyśmienitym ojcem.
- Ty jesteś inny. - Zapewniła go.
- Jestem Śmierciożercą, Narcyzo. Boję się, że przez to skarzę nasze dziecko na to samo.
- Poradzimy sobie, zobaczysz.

           Lucjusz się starał, czasem wręcz za bardzo. Lord Voldemort, jakby specjalnie, dawał mu coraz więcej zadań do wykonania, co odciągało go od opieki nad żoną i nienarodzonym jeszcze dzieckiem. Doszło do tego, że Lucjusz poprosił Severusa, by zostawał z Narcyzą, gdy jego nie było. Sev jednak nie zawsze mógł pomagać przyjacielowi, sam w końcu również był Śmierciożercą. A Lucjusz miał powody, by się martwić, bo o ile ciąża Belli przebiegła bez żadnych wyraźnych „zakłóceń”, tak ciąża jego żony już od początku była dość kłopotliwa. Początkowo nie działo się nic, co w jakiś specjalny sposób by ich niepokoiło. Była jedynie bardziej zmęczona, zdarzało się, że nagle słabła. Prawdziwe kłopoty zaczęły się gdzieś w piątym miesiącu.
          Była wtedy z Severusem, bo Lucjusz znowu został wybrany do kolejnych zadań, tym razem związanych ściśle z Ministerstwem. Przez cały ten feralny dzień czuła się kiepsko. Co chwila kręciło się jej w głowie, miała mdłości i najchętniej nie wychodziłaby z łóżka. Severus czytał właśnie książkę, ułożony wygodnie w fotelu w salonie Malfoy'ów. Gdy usłyszał kroki na korytarzu, nie przejął się nimi zbytnio, był przekonany, że Cyzia po prostu nie może zasnąć i nudzi ją samotne leżenie. Gdy jednak weszła do pokoju, jej wygląd od razu go zaniepokoił. Była nienaturalnie blada, trzęsła się lekko i oddychała płytko. Zerwał się, rzucając książkę na fotel i podszedł do niej.
- Źle się czujesz? - Spytał z nieskrywaną troską, która była dla niego tak nietypowa.
- Gorzej, niż zwykle. - Przyznała. Chciał zaproponować, że zabierze ją do szpitala, nie zdążył jednak, bo ta osunęła się bezwładnie na ziemię.

          Otworzyła oczy. Ogarniał ją półmrok, w którym z trudem mogła cokolwiek dostrzec. Miała wrażenie, jakby ktoś zamienił jej ciało na jego dziwną imitację zrobioną z ołowiu. Zarys obok jej łóżka poruszył się i po chwili pokój rozświetliło słabe światło. Lucjusz, na którego twarzy malowało się wyraźne zmęczenie, siedział przy łóżku i ściskał jej dłoń. Pamięć wracała powoli. Spojrzała na męża z niemym pytaniem.
- Wszystko w porządku. - Zapewnił, a ona odetchnęła z ulgą. - Przestraszyliście mnie...
- Na pewno nic mu nie jest? - Nawet mówienie sprawiało jej pewną trudność, musiała bardzo skupiać swój, wciąż jeszcze otumaniony umysł, by złożyć w miarę sensowne zdanie.
- Na pewno, skarbie. Ani tobie ani jemu. - Powtórzył swoje zapewnienie, całując ją w czoło. - Zaraz wrócę.
           Wyszedł i nie było go przez jakiś czas. Narcyza nie wiedziała do końca ile. Dziesięć minut? Może trochę więcej...
           Lucjusz odszukał medyka, który zajmował się jego żoną i poprosił go o rozmowę, której nie mieli jeszcze okazji przeprowadzić. Chciał wiedzieć, co z jego żoną i czy jej lub dziecku jeszcze coś grozi.
- Zapewne jest pan bardzo zaniepokojony, więc od razu powiem, że jak na razie nie ma potrzeby. - Oznajmił, gdy weszli do jego gabinetu i zajęli miejsca. - Było przez chwilę groźnie, owszem. Ale wszystko powoli wraca do normy, choć nie ukrywam, że pańska żona będzie musiała być pod stałą opieką do czasu rozwiązania.
- Ale czym to było spowodowane?
- Do końca nie wiemy, mogło na to wpłynąć kilka, różnych czynników. Być może po prostu organizm pani Malfoy jest zbyt słaby.
- Ale jej ani dziecku na pewno nic nie grozi? Jest ono zdrowe?
- Na tę chwilę wszystko jest pod kontrolą. Chciałbym tylko poruszyć jeszcze jedną kwestię...
- Słucham?
- Chodzi o ewentualność kolejnej ciąży. Obawiam się, iż nie jest ona wskazana... - Medyk westchnął, zastanawiając się, jak najprościej wytłumaczyć to mężczyźnie. - Chodzi o to, że ciąża raczej pańskiej żonie nie służy. Jest to dodatkowe zagrożenie zarówno dla niej, jak i dla tego dziecka.
- Czyli, reasumując, nie możemy mieć więcej dzieci?
- Możecie państwo, ale ja poważnie bym się nad tym zastanowił. Moim zdaniem ryzyko jest zbyt duże.
- Rozumiem, oczywiście. - Lucjusz kiwnął głową.
- Ma pan jeszcze jakieś pytania?
- Nie, to wszystko z mojej strony.
- W porządku. Ja też chyba nie mam już nic do dodania.
- Dziękuję w takim razie, wracam do żony.
           Zastanawiał się nad tym, co powiedział mu uzdrowiciel. Nie wiedział, czy powinien mówić o tym Narcyzie. Może lepiej zrobić to później? Tak, zdecydowanie. Nie było sensu teraz dodatkowo jej stresować. Z resztą nie miałby nawet ku temu okazji, gdyż jego żona spała spokojnie.

           Kolejne trzy miesiące minęły im w zawieszeniu między domem, a szpitalem. Wszystko zaczęło się zbyt wcześnie. Narcyza szybko przekonała się, że poród jest jedynym z największych koszmarów kobiety. Gdy w końcu zobaczyła swoje nowo narodzone dziecko ogarnęło ją przerażenie. Nie płakało, nie wydawało z siebie żadnego, najcichszego dźwięku. Ostatnie, co pamięta, to jej panika i krzyk.
           Gdy obudziła się następnego dnia pierwsze, co zobaczyła, to Lucjusz. Zmęczony, z podkrążonymi oczami. Prawie zasypiał na siedząco.
- Lucjusz? - Wyszeptała słabo. Próbowała się podnieść. Z marnym efektem.
- Leż... - Powiedział, patrząc na nią z troską.
- Gdzie... Gdzie ono jest? Co z naszym dzieckiem, Lucjuszu? - Czuła, jak ogarnia ją chłód.
- Wcześniak, ale zdrowy. - Mężczyzna uśmiechnął się do niej. - Chłopiec...
- Dracon. - Szepnęła.
- C... Co? - Zdziwił się.
- Damy mu na imię Dracon. - Oznajmiła. - Pamiętasz, jak kiedyś zacząłeś opowiadać mi o swoim rodzie? O znaczeniu swego nazwiska? Wspomniałeś wtedy o wuju, który interesował się astronomią i często wieczorami wychodził z tobą na zewnątrz, by opowiadać ci o poszczególnych gwiazdozbiorach. Opowiedziałeś mi wtedy o gwiazdozbiorze Draco...
- Tak... Gwiazdozbiór smoka, znajduję się na południowym wschodzie. - Oznajmił Lucjusz z dumą. - Mój ulubiony.
- Powiedziałeś wtedy, że chciałbyś nazwać tak swego syna. - Narcyza doskonale to zapamiętała, mimo że było to dużo wcześniej zanim zostali małżeństwem.
- Możemy wybrać coś innego, jeśli to imię ci się nie podoba, Cyziu.
- Ale ja nie chcę innego imienia.
           I tak, piątego czerwca przyszedł na świat Dracon Lucjusz Malfoy.

           Gdy po prawie czterech tygodniach mogli już zabrać syna do domu, nie posiadali się ze szczęścia. Draco był malutkim, drobnym, uroczym chłopcem o jaśniutkich, niemal białych włosach. Z czasem jego oczy stały się szare, jak oczy jego ojca. Narcyza nie widziała poza nim świata i byłaby gotowa oddać życie, byleby tylko chronić go przed całym złem. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że faktycznie, by chronić syna  zaryzukuje je dwa razy...
             Oboje zgodnie zdecydowali, że chrzestnym ich dziecka zostanie Severus, a chrzestną Bellatrix. Mały „smok” był nieco chorowity, ale rozwijał się prawidłowo. W życiu Malfoy'ów wreszcie zagościł względny spokój, którego tak bardzo pragnęli.
             Lucjusz dopiero po dwóch miesiącach zebrał się na odwagę, by porozmawiać z Narcyzą o tym, co powiedział mu medyk. Nie wiedział, jak zareaguje, a nie chciał, żeby znowu cierpiała, czy zamartwiała się. Nie mógł jej jednak przecież okłamywać w nieskończoność.
- Draco jest taki słodki... - Zachwycała się, stojąc nad łóżeczkiem i przyglądając się śpiącemu synkowi.
- Tak.. - Objął ją i złożył na jej ramieniu delikatny pocałunek. - Musimy porozmawiać...
- Słucham? - Posłała mu rozmarzony uśmiech.
- Po tym, jak Dracon się urodził... Rozmawiałem z uzdrowicielem. - Skłamał co do daty rozmowy z medykiem. Wziął głębszy oddech. - Nie będziemy mogli mieć więcej dzieci.
- C... Co? Ale... Dlaczego? - Zmarszczyła czoło. - Przecież Draco jest zdrowy... Prawda?
- Z Draconem wszystko w porządku. Po prostu... Kolejna ciąża może być dla ciebie niebezpieczna... Podobnie, jak dla ewentualnego dziecka. - Pogłaskał ją po policzku. Był zły, widząc jej zdziwione oczy, w których znowu powoli sadowił się smutek.
- A ja... - Zawahała się, zerkając na synka. - Chciałam mieć jeszcze córkę...
- Wiem, Cyziu, wiem... - Przytulił ją, gładząc delikatnie po włosach.
            Świadomość, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci nie dawała jej spokoju, a w stosunku do Dracona stała się nadopiekuńcza. Całą swoją miłość przelewała na niego, pilnując bardzo dokładnie, by nie stała mu się żadna krzywda.



Ósmy rozdział już za mną! Cały czas się zastawiam, czy ktoś to w ogóle czyta, bo jak na razie, to cisza, jeśli chodzi o komentarze... Ale mimo to dodaję kolejnego arta, który skradł moje kruche, skore do wzruszeń serce... No dobra, dobra, wystarczy na dziś tego rozczulania się, bo zaraz opadnie cała otoczka mojego cynizmu!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz