sobota, 16 sierpnia 2014

"Im więcej ludzi kochasz, tym jesteś słabsza". Rozdział III




           Gdy obudziła się kilka minut po siódmej, Lucjusza już nie było. Nie zdziwiło ją to zbytnio. Wstała i poszła do łazienki. Wzięła szybki, zimny prysznic i jeszcze z nieco wilgotnym ciałem wróciła do sypialni, aby się ubrać. Ułożyła włosy, włożyła na palec rodowy pierścień Black'ów i zrobiła makijaż. Była gotowa do wyjścia. Rzuciła ostatnie spojrzenie na swoje odbicie w lustrze i pospiesznym krokiem zeszła po dużych, marmurowych schodach do salonu. Skrzat domowy natychmiast się przed nią pojawił i ukłonił nisko, z szacunkiem.
- Muszę wyjść. - Powiedziała wysokim, lodowatym wręcz tonem, tak doskonale pasującym do jej arystokratycznego, czysto-krwistego pochodzenia. - Kiedy moja siostra się obudzi, przekaż jej, że proszę ją, by na mnie zaczekała i zapytaj, co chcę zjeść na śniadanie. Podczas mojej nieobecności masz ją traktować, jakbym to była ja, zrozumiano?
- Tak jest, proszę pani. - Skrzat ukłonił się niziutko.
- Możesz odejść.
- Dziękuję, proszę pani. - Ukłonił się jeszcze kilkakrotnie i zniknął.
           Nie czekając już dłużej, deportowała się i ona. Za dwie minuty miała wybić równa ósma.

           Stanęła przed czarnymi drzwiami jego mieszkania. Wyciągnęła drżącą rękę i zapukała. Okolica, w której się właśnie znajdowała, była zamieszkana przez samych czarodziejów. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zatrzymał się tu tylko na jakiś czas...
          Drzwi otworzyły się niemal od razu, tak gwałtownie, że kobieta aż odskoczyła. Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, Narcyza jednak szybko odwróciła wzrok, nieco zakłopotana i onieśmielona. Przesunął się, zapraszając ją gestem ręki do środka. Weszła więc.
- Witaj, Narcyzo... - Jego głos był zimny, w każdym słowie wyczuwała władczość. Po plecach przebiegły jej ciarki. - Co cię do mnie sprowadza? Raczej nie jesteś moim częstym gościem...
           Mieszkanie było ciemne i nieprzyjemne niczym lochy. Chłód, który tu panował sprawiał, że Narcyza lekko drżała. Zaprowadził ją do pokoju, w którym stały jedynie dwa fotele oraz niewielki stolik i nakazał, by usiadła na jednym z nich. Zrobiła to, a on zajął ten drugi i wbił w nią swój uważny, świdrujący wzrok. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, od czego zacząć... Ręce drżały jej z nerwów, jego obecność ją przytłaczała. Wbijała wzrok w podłogę, nieświadomie zaciskając pięść. Bała się, że gdy zacznie mówić jej głos będzie drżał i pokaże, jak bardzo się boi.
- Chodzi o Bellatrix... - Zaczęła w końcu cicho. Wiedziała, że on doskonale rozumie jej słowa. - Przepraszam, że zawracam ci głowę, Lordzie, ale... Tylko ty...
           Urwała, głos uwiązł jej w gardle. Tylko on co? Tylko on mógł jej pomóc, tak? A czemu niby miałby jej pomagać? On, Tom Riddle, wielki Lord Voldemort. Ten, który każdego dnia zabiera jej męża, niszczy życie. Czemu ma ci pomóc, głupia? On nikomu nie pomaga! - powtarzał złośliwy głosik w jej głowie. Żałowała, że tu przyszła. Najchętniej uciekła by stąd jak najszybciej, jak najdalej...
- Tylko ja...? - Dopytywał się. Nagle wstał, a Narcyzie serce podeszło do gardła. Wyszedł gdzieś, a po krótkiej chwili wrócił. Podał jej kieliszek wypełniony czerwonym płynem. - Wino. Słodkie. Takie jak, z tego co wiem, lubisz najbardziej...
- D... Dziękuję... - Przyjęła od niego kieliszek, wciąż bojąc się podnieść wzroku.
- Wypij. Może wtedy język trochę ci się rozplącze. - Poradził jej, stawiając jeszcze pełną butelkę na stoliku, tuż przed nią. On również trzymał w ręce kieliszek, ale nie pił z niego. Narcyza powoli przyłożyła go do ust i upiła łyk. Wino smakowało wybornie. Dokładnie takie, jakie lubi najbardziej.
- Jak mówiłam, chodzi o Bellatrix... - Zaczęła ponownie. Tom dolał do jej pustego naczynia. - Wczoraj przyszła do mnie... Ona... Dowiedziała się, że jest w ciąży.
- To chyba dobrze... Nie rozumiem, w czym miałbym ci pomóc. Co cię niepokoi, Narcyzo? - Jego głos znowu wzbudził w niej nieprzyjemny dreszcz. Pociągnęła duży łyk wina.
- Ona nie chcę tego dziecka.
- Wciąż nie rozumiem w czym mogę ci pomóc...
- Nie wiem, czy zdołam ją przekonać, by go nie usuwała, ale ciebie, panie... Posłucha na pewno. - Po raz pierwszy od kiedy tu weszła odważyła się unieść wzrok i spojrzeć przez chwilę w jego oczy. Na twarzy gościł mu przyczajony, ironiczny uśmieszek.
- Miałbym ją przekonać, żeby nie usuwała ciąży? - Niemal syknął.
- T... Tak. - Potaknęła.
- Po co? - Lord zbił ją nieco z tropu. - Załóżmy, że uda mi się ją powstrzymać. I co ja z tego będę miał? Stracę najwierniejszą Śmierciożerczynię przynajmniej na rok.
           Zapadła cisza. Narcyza nie wiedziała, co miałaby na to odpowiedzieć. Mięła jedynie w dłoniach zielony materiał sukienki.Nie powinna była tu przychodzić, powinna była się domyślić, zorientować, że to nic nie da...
- P... Przepraszam. - Wyszeptała wreszcie, przerywając milczenie.
- Mógłbym ci pomóc... Ale nic za darmo. Musiałbym coś z tego mieć. - Spojrzała na niego pytająco. Czego mógł chcieć? Co ona mogłaby my dać? Mógł mieć wszystko, czego chciał. - Chciałbym mieć ciebie.
            Kobieta nie zrozumiała, o co mu chodzi. Chciał by dołączyła do Śmierciożerców? Ona? Czy może... Nie, to niemożliwe.
- W jakim... Sensie? - Odważyła się spytać.
- Nie wśród Śmierciożerców. Do tego niezbyt się nadajesz. Ciebie, jako kobietę. Jedna noc, Narcyzo, w zamian za życie twego siostrzeńca lub siostrzenicy.
- Ale... Przecież Lucjusz... Nie mogę... Mam męża!
- Doskonale o tym pamiętam, ale dziękuję za przypomnienie.
            Życie dziecka jej siostry za jedną, jedyną noc spędzoną z Tomem Riddle'm. Nie. Nie za jedną noc. Życie tego dziecka w zamian za jej małżeństwo. Czy była gotowa na takie poświęcenie? Przed oczami stanął jej Lucjusz. Jeszcze mieli szansę, by wszystko naprawić. Nie, nie mogła... Nie potrafiła... Po policzkach spłynęły jej łzy. Wstała, wypuszczając z ręki kieliszek, który z trzaskiem rozbił się o zimną podłogę.
- Nie mogę... - Wydukała, wybiegając z pokoju.
- Jesteś słaba, Narcyzo. - Usłyszała jeszcze jego głos. - Bardzo słaba.
            Szła przed siebie, z oczami wciąż mokrymi od łez. Słowa Toma huczały jej w głowie. Tak, była słaba. Obdarzyła miłością Lucjusza, Bellę, Andromedę, a nawet Syriusza. A im więcej kochała, tym bardziej traciła siły, stawała się łatwiejszym celem. Pokochała już nawet to cholerne dziecko!
Włóczyła się obcymi uliczkami, przeklinając cały świat i siebie samą. W końcu, gdy już udało jej się uspokoić, postanowiła wrócić do domu. Belli nigdzie nie było. Narcyza poczuła, że ogarnia ją przerażenie. A więc było za późno... Wezwała swojego skrzata.
- Gdzie moja siostra?! - Rzuciła oskarżycielskim tonem, a stworek skulił się.
- Pani Lestrange kazała przekazać, że została wezwana przez Czarnego Pana. Skrzatek nie wie, kiedy pani Lestrange wróci.
           Zrobiło jej się słabo. A więc to już... Wyszła bez słowa do ogrodu. Łzy cisnęły się jej do oczy, strach ściskał gardło. Przegrała...
- Narcyza! - Usłyszała znajomy głos. Nie wiedziała, ile już tak siedziała, ale zaczęło się ściemniać, więc mniemała, że około kilku godzin. Bella usiadła obok niej. - Pomożesz mi?
- W czym? - Jej głos brzmiał dziwnie obco.
- Urodzę to dziecko.
- Co?
- Urodzę je. - Powtórzyła.
- Bella... - Uściskała ją. - Zrobię wszystko, żeby ci pomóc.


           Znów spędzały ze sobą mnóstwo czasu. Ciąża Bellatrix przebiegała idealnie. Jej obowiązki Śmierciożerczyni przejęli teraz Rudolf i Lucjusz. Dla Narcyzy oznaczało to niemal zupełną izolację od męża. W sumie i tak nie rozmawiali. Tylko nocą, szczególnie gdy go nie było, umierała ze strachu i tęsknoty za jego dotykiem, słowami, dawną czułością...
           Bellatrix była w piątym miesiącu. Miała już wyraźnie zaokrąglony brzuch i można by powiedzieć, że praktycznie zamieszkała w Dworze Malfoy'ów. Spała już, gdy pojawił się jej mąż i Severus. Narcyzę zaniepokoiło, że nie ma z nimi Lucjusza. W końcu to była ich wspólna misja. Miny mężczyzn mówiły same za siebie. Stało się coś złego.
- No co jest? - Zniecierpliwiła się. - Gdzie Lucjusz?
- Narcyzo... - Pierwszy odezwał się Severus. - Lucjusz... Jest w świętym Mungu... W kiepskim stanie.
- C... Co? Co się stało?! - Ogarnęło ją przerażenie. - Co się stało mojemu mężowi?!
- Uspokój się...
- Nie, Severusie! - Krzyknęła. Podeszła do niego i chwyciła go za czarną szatę. - Co z moim mężem? NO MÓW, TY SUKINSYNIE! CO MU ZROBILIŚCIE?! CO?!
           Pozwolił, by obkładała go pięściami tak długo, ile miała w sobie siły. W amoku nie zauważyła nawet, że Bella się obudziła. Gdy wreszcie nie mogła już ruszać rękami, poddała się. Jej głowa opadła bezwładnie na ramię mężczyzny, który ją objął.
- Co mu jest? - Załkała żałośnie, kryjąc twarz w jego szacie.
- Było nas zbyt mało. Zaatakowali niespodziewanie. Lucjusza trafiło jakieś zaklęcie, odrzucony do tyłu uderzył głową o ścianę, a przy upadku jeszcze raz, o ziemię. Jest nieprzytomny.
- Chcę do niego iść. Zabierz mnie tam, Sev, proszę.
- Idę z wami. - Odezwała się natychmiast Bellatrix.
- Nie. Ty zostaniesz z Rudolfem, tutaj. - Sprzeciwiła się stanowczo Narcyza. - Idziemy, Sev.
           Chwyciła go za rękę, a ten deportował ich do szpitala świętego Munga. Odnaleźli medyka, który zajął się Lucjuszem. Po krótkiej rozmowie pozwolił, by Narcyza weszła do męża. Leżał na łóżku, okryty białą, szpitalną pościelą. Miał zabandażowaną głowę. Wyglądał trochę tak, jakby spał. Narcyza usiadła na krześle przy łóżku i delikatnie ujęła jego dłoń w swoją. Wpatrywała się w bladą, zastygłą twarz swojego męża, a z oczu wyciekały jej łzy. Dłonią delikatnie gładziła jego policzek.
- Lucjusz... - Szepnęła, błagając w duchu, by zareagował. Żadnej reakcji z jego strony jednak nie było. - Proszę cię... Nie zostawiaj mnie...




Od Autorki.

Trzeci rozdział, chyba trochę zbyt dramatyczny, już jest! Mam nadzieję, że z czasem zainteresowanie wzrośnie i publikowanie tego ff tutaj nabierze jakiegoś sensu... :3
















  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz