Życie toczyło się swoim zwykłym, nieco nudnym tempem. Wciąż powtarzały się te same sytuacje, które stawały się powoli męczące, a zarazem ciężko było wyobrazić sobie bez nich dalsze życie. Budziła się i odruchowo sprawdzała, czy Lucjusz jest obok. Zazwyczaj był. Jedli razem śniadanie, a później on wychodził do Ministerstwa. Wracał wieczorami i dopiero wtedy mogła się nim nacieszyć. Jednak jego tajna służba dla Czarnego Pana się nie kończyła. Wciąż znikał często na całe noce, pozostawiając ją samą w tym ogromnym domu. A ona umierała każdej tej pustej nocy, nie wiedząc, co się z nim dzieje, gdzie jest, czy w ogóle wróci... Każde jego odejście traktowała jak pożegnanie, jakby już nigdy mieli się nie zobaczyć. Miała nadzieję, że w końcu się przyzwyczai i przestanie to wszystko przeżywać tak mocno, jednak to miało nigdy nie nastąpić.
Wreszcie
wszystko miało się nagle zmienić, cały jej świat właśnie
przewracał się o sto osiemdziesiąt stopni. Podejrzewała to już
kilka dni wcześniej, jednak dopiero teraz miała co do tego pewność.
Lucjusz wrócił tego dnia później. Po pracy spotkał się z
Rudolfem. Od razu zauważył w zachowaniu Narcyzy coś dziwnego.
Przyglądał się jej uważniej, jednak nie zaczął tematu jako
pierwszy. Zjedli kolację i miał właśnie zamiar pójść się
wykąpać, ale kobieta go zatrzymała.
-
Poczekaj chwilę. - Poprosiła, podchodząc do niego. Uśmiechała
się tajemniczo, ale nie mogła ukryć entuzjazmu, który rozpierał
ją od środka.
- Coś
się stało? Chcesz mi o czymś powiedzieć? - Był już tak
przyzwyczajony do złych wieści, że od razu nastawił się na
najgorsze.
- Tak. -
Pokiwała powoli głową, a uśmieszek nie schodził jej z twarzy. -
Udało się.
- Co? -
Nie zrozumiał, zmarszczył brwi.
- Jestem
w ciąży. - Oznajmiła w końcu.
- T...
To pewne?
- Tak.
Dziś byłam u uzdrowiciela. - Uśmiech zdecydowanie jej zmalał, bo
Lucjusz nie wyglądał na specjalnie szczęśliwego.
- To
świetnie. - Uśmiechnął się blado i odwrócił na pięcie.
- Tylko
tyle? Świetnie i jakiś tam niby uśmieszek? - Niemal syknęła. -
Myślałam, że tego chcesz, przecież sam mówiłeś, że...
- Bo
chcę. - Przerwał jej w połowie zdania. - Bardzo chcę.
- Więc
skąd ta oschłość? - Drążyła.
- Po
prostu nie wiem, czy... - Zaciął się. To, co chciał powiedzieć
najwyraźniej sprawiało mu duży problem. - Nie wiem czy sobie
poradzę.
- Z
czym?
- Z
byciem ojcem. - Narcyza westchnęła z ulgą, chwyciła go za rękę
i przyciągnęła do siebie.
-
Oczywiście, że sobie poradzisz, Lucjuszu. - Wyszeptała, gładząc
go dłońmi po karku.
- Sam
nie wiem... Raczej nie miałem najlepszego przykładu. - Skrzywił
się. Narcyza doskonale wiedziała, o czym mówił.
Ojciec
Lucjusza, a jej teść, Abraxas Malfoy był człowiekiem bardzo
surowym i stanowczym. Traktował syna jak „maszynkę” do
potrzymania rodu. Podobnie, jak i jego matkę. Cyzia wiedziała, że
nie był ani dobrym mężem ani tym bardziej ojcem. Ale Lucjusz był
inny. Owszem, z boku bardzo przypominał ojca. Był podobny z
wyglądu. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn o zimnych, stalowych
oczach. Władczy i chłodny, sprawiał wrażenie człowieka bez
jakiejkolwiek wrażliwości, jakby bez mrugnięcia okiem mógł
wyciągnąć różdżkę i zabić kogoś, kto mu się akurat nie
spodobał. I w pewnym sensie taki był. Ale nigdy dla Narcyzy. Ona
wiedziała, że potrafi kochać. Widziała miłość codziennie w
jego oczach. I była pewna, że dla ich dziecka będzie wyśmienitym
ojcem.
- Ty
jesteś inny. - Zapewniła go.
- Jestem
Śmierciożercą, Narcyzo. Boję się, że przez to skarzę nasze
dziecko na to samo.
-
Poradzimy sobie, zobaczysz.
Lucjusz
się starał, czasem wręcz za bardzo. Lord Voldemort, jakby
specjalnie, dawał mu coraz więcej zadań do wykonania, co odciągało
go od opieki nad żoną i nienarodzonym jeszcze dzieckiem. Doszło do
tego, że Lucjusz poprosił Severusa, by zostawał z Narcyzą, gdy
jego nie było. Sev jednak nie zawsze mógł pomagać przyjacielowi,
sam w końcu również był Śmierciożercą. A Lucjusz miał powody,
by się martwić, bo o ile ciąża Belli przebiegła bez żadnych
wyraźnych „zakłóceń”, tak ciąża jego żony już od początku
była dość kłopotliwa. Początkowo nie działo się nic, co w
jakiś specjalny sposób by ich niepokoiło. Była jedynie bardziej zmęczona,
zdarzało się, że nagle słabła. Prawdziwe kłopoty zaczęły się
gdzieś w piątym miesiącu.
Była
wtedy z Severusem, bo Lucjusz znowu został wybrany do kolejnych
zadań, tym razem związanych ściśle z Ministerstwem. Przez cały
ten feralny dzień czuła się kiepsko. Co chwila kręciło się jej
w głowie, miała mdłości i najchętniej nie wychodziłaby z łóżka.
Severus czytał właśnie książkę, ułożony wygodnie w fotelu w
salonie Malfoy'ów. Gdy usłyszał kroki na korytarzu, nie przejął
się nimi zbytnio, był przekonany, że Cyzia po prostu nie może
zasnąć i nudzi ją samotne leżenie. Gdy jednak weszła do pokoju,
jej wygląd od razu go zaniepokoił. Była nienaturalnie blada,
trzęsła się lekko i oddychała płytko. Zerwał się, rzucając
książkę na fotel i podszedł do niej.
- Źle
się czujesz? - Spytał z nieskrywaną troską, która była dla niego tak nietypowa.
-
Gorzej, niż zwykle. - Przyznała. Chciał zaproponować, że
zabierze ją do szpitala, nie zdążył jednak, bo ta osunęła się
bezwładnie na ziemię.
Otworzyła
oczy. Ogarniał ją półmrok, w którym z trudem mogła cokolwiek
dostrzec. Miała wrażenie, jakby ktoś zamienił jej ciało na jego
dziwną imitację zrobioną z ołowiu. Zarys obok jej łóżka
poruszył się i po chwili pokój rozświetliło słabe światło.
Lucjusz, na którego twarzy malowało się wyraźne zmęczenie,
siedział przy łóżku i ściskał jej dłoń. Pamięć wracała
powoli. Spojrzała na męża z niemym pytaniem.
-
Wszystko w porządku. - Zapewnił, a ona odetchnęła z ulgą. -
Przestraszyliście mnie...
- Na
pewno nic mu nie jest? - Nawet mówienie sprawiało jej pewną
trudność, musiała bardzo skupiać swój, wciąż jeszcze
otumaniony umysł, by złożyć w miarę sensowne zdanie.
- Na
pewno, skarbie. Ani tobie ani jemu. - Powtórzył swoje zapewnienie,
całując ją w czoło. - Zaraz wrócę.
Wyszedł
i nie było go przez jakiś czas. Narcyza nie wiedziała do końca
ile. Dziesięć minut? Może trochę więcej...
Lucjusz
odszukał medyka, który zajmował się jego żoną i poprosił go o
rozmowę, której nie mieli jeszcze okazji przeprowadzić. Chciał
wiedzieć, co z jego żoną i czy jej lub dziecku jeszcze coś grozi.
-
Zapewne jest pan bardzo zaniepokojony, więc od razu powiem, że jak
na razie nie ma potrzeby. - Oznajmił, gdy weszli do jego gabinetu i
zajęli miejsca. - Było przez chwilę groźnie, owszem. Ale wszystko
powoli wraca do normy, choć nie ukrywam, że pańska żona będzie
musiała być pod stałą opieką do czasu rozwiązania.
- Ale
czym to było spowodowane?
- Do
końca nie wiemy, mogło na to wpłynąć kilka, różnych czynników.
Być może po prostu organizm pani Malfoy jest zbyt słaby.
- Ale
jej ani dziecku na pewno nic nie grozi? Jest ono zdrowe?
- Na tę
chwilę wszystko jest pod kontrolą. Chciałbym tylko poruszyć
jeszcze jedną kwestię...
-
Słucham?
- Chodzi
o ewentualność kolejnej ciąży. Obawiam się, iż nie jest ona
wskazana... - Medyk westchnął, zastanawiając się, jak najprościej
wytłumaczyć to mężczyźnie. - Chodzi o to, że ciąża raczej
pańskiej żonie nie służy. Jest to dodatkowe zagrożenie zarówno
dla niej, jak i dla tego dziecka.
- Czyli,
reasumując, nie możemy mieć więcej dzieci?
-
Możecie państwo, ale ja poważnie bym się nad tym zastanowił.
Moim zdaniem ryzyko jest zbyt duże.
-
Rozumiem, oczywiście. - Lucjusz kiwnął głową.
- Ma pan
jeszcze jakieś pytania?
- Nie,
to wszystko z mojej strony.
- W
porządku. Ja też chyba nie mam już nic do dodania.
-
Dziękuję w takim razie, wracam do żony.
Zastanawiał
się nad tym, co powiedział mu uzdrowiciel. Nie wiedział, czy
powinien mówić o tym Narcyzie. Może lepiej zrobić to później?
Tak, zdecydowanie. Nie było sensu teraz dodatkowo jej stresować. Z
resztą nie miałby nawet ku temu okazji, gdyż jego żona spała
spokojnie.
Kolejne
trzy miesiące minęły im w zawieszeniu między domem, a szpitalem.
Wszystko zaczęło się zbyt wcześnie. Narcyza szybko przekonała
się, że poród jest jedynym z największych koszmarów kobiety. Gdy
w końcu zobaczyła swoje nowo narodzone dziecko ogarnęło ją
przerażenie. Nie płakało, nie wydawało z siebie żadnego,
najcichszego dźwięku. Ostatnie, co pamięta, to jej panika i krzyk.
Gdy
obudziła się następnego dnia pierwsze, co zobaczyła, to Lucjusz.
Zmęczony, z podkrążonymi oczami. Prawie zasypiał na siedząco.
-
Lucjusz? - Wyszeptała słabo. Próbowała się podnieść. Z marnym
efektem.
- Leż...
- Powiedział, patrząc na nią z troską.
-
Gdzie... Gdzie ono jest? Co z naszym dzieckiem, Lucjuszu? - Czuła,
jak ogarnia ją chłód.
-
Wcześniak, ale zdrowy. - Mężczyzna uśmiechnął się do niej. -
Chłopiec...
-
Dracon. - Szepnęła.
- C...
Co? - Zdziwił się.
- Damy
mu na imię Dracon. - Oznajmiła. - Pamiętasz, jak kiedyś zacząłeś
opowiadać mi o swoim rodzie? O znaczeniu swego nazwiska? Wspomniałeś
wtedy o wuju, który interesował się astronomią i często
wieczorami wychodził z tobą na zewnątrz, by opowiadać ci o
poszczególnych gwiazdozbiorach. Opowiedziałeś mi wtedy o
gwiazdozbiorze Draco...
- Tak...
Gwiazdozbiór smoka, znajduję się na południowym wschodzie. -
Oznajmił Lucjusz z dumą. - Mój ulubiony.
-
Powiedziałeś wtedy, że chciałbyś nazwać tak swego syna. -
Narcyza doskonale to zapamiętała, mimo że było to dużo wcześniej
zanim zostali małżeństwem.
- Możemy
wybrać coś innego, jeśli to imię ci się nie podoba, Cyziu.
- Ale ja
nie chcę innego imienia.
I tak,
piątego czerwca przyszedł na świat Dracon Lucjusz Malfoy.
Gdy po
prawie czterech tygodniach mogli już zabrać syna do domu, nie
posiadali się ze szczęścia. Draco był malutkim, drobnym, uroczym
chłopcem o jaśniutkich, niemal białych włosach. Z czasem jego
oczy stały się szare, jak oczy jego ojca. Narcyza nie widziała
poza nim świata i byłaby gotowa oddać życie, byleby tylko chronić
go przed całym złem. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że faktycznie,
by chronić syna zaryzukuje je dwa razy...
Oboje zgodnie zdecydowali, że chrzestnym ich dziecka zostanie Severus, a chrzestną Bellatrix. Mały „smok” był nieco chorowity, ale rozwijał się prawidłowo. W życiu Malfoy'ów wreszcie zagościł względny spokój, którego tak bardzo pragnęli.
Oboje zgodnie zdecydowali, że chrzestnym ich dziecka zostanie Severus, a chrzestną Bellatrix. Mały „smok” był nieco chorowity, ale rozwijał się prawidłowo. W życiu Malfoy'ów wreszcie zagościł względny spokój, którego tak bardzo pragnęli.
Lucjusz
dopiero po dwóch miesiącach zebrał się na odwagę, by porozmawiać
z Narcyzą o tym, co powiedział mu medyk. Nie wiedział, jak
zareaguje, a nie chciał, żeby znowu cierpiała, czy zamartwiała
się. Nie mógł jej jednak przecież okłamywać w nieskończoność.
- Draco
jest taki słodki... - Zachwycała się, stojąc nad łóżeczkiem i
przyglądając się śpiącemu synkowi.
- Tak..
- Objął ją i złożył na jej ramieniu delikatny pocałunek. -
Musimy porozmawiać...
-
Słucham? - Posłała mu rozmarzony uśmiech.
- Po
tym, jak Dracon się urodził... Rozmawiałem z uzdrowicielem. - Skłamał co do daty rozmowy z medykiem. Wziął
głębszy oddech. - Nie będziemy mogli mieć więcej dzieci.
- C...
Co? Ale... Dlaczego? - Zmarszczyła czoło. - Przecież Draco jest
zdrowy... Prawda?
- Z
Draconem wszystko w porządku. Po prostu... Kolejna ciąża może być
dla ciebie niebezpieczna... Podobnie, jak dla ewentualnego dziecka. -
Pogłaskał ją po policzku. Był zły, widząc jej zdziwione oczy, w
których znowu powoli sadowił się smutek.
- A
ja... - Zawahała się, zerkając na synka. - Chciałam mieć jeszcze
córkę...
- Wiem,
Cyziu, wiem... - Przytulił ją, gładząc delikatnie po włosach.
Świadomość,
że nie będzie mogła mieć więcej dzieci nie dawała jej spokoju,
a w stosunku do Dracona stała się nadopiekuńcza. Całą swoją
miłość przelewała na niego, pilnując bardzo dokładnie, by nie
stała mu się żadna krzywda.
Ósmy rozdział już za mną! Cały czas się zastawiam, czy ktoś to w ogóle czyta, bo jak na razie, to cisza, jeśli chodzi o komentarze... Ale mimo to dodaję kolejnego arta, który skradł moje kruche, skore do wzruszeń serce... No dobra, dobra, wystarczy na dziś tego rozczulania się, bo zaraz opadnie cała otoczka mojego cynizmu!
Ósmy rozdział już za mną! Cały czas się zastawiam, czy ktoś to w ogóle czyta, bo jak na razie, to cisza, jeśli chodzi o komentarze... Ale mimo to dodaję kolejnego arta, który skradł moje kruche, skore do wzruszeń serce... No dobra, dobra, wystarczy na dziś tego rozczulania się, bo zaraz opadnie cała otoczka mojego cynizmu!