Od Autorki.
Uch, pierwszy rozdział skończony! Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że jest to ff głównie o Malfoy'ach, ale będą pojawiać się również wątki z innymi postaciami. Nie zawsze też wszystko będzie zgodne z oryginałem. Jeśli pojawiły się jakieś błędy, to proszę o otwarte pisanie o nich, niestety nie jestem w stanie wszystkiego wykryć i poprawić. :)
Salon w
Dworze Malfoy'ów był duży, zimny i trochę ponury. Szare ściany
ozdabiały portrety członków rodziny Malfoy i Black. Ogień
pochodzący z kominka nie był w stanie ocieplić klimatu, który tu
panował. Duży, prostokątny stół, który stał tu zawsze podczas
spotkań Śmierciożerców teraz gdzieś zniknął. Zamiast niego
przed kominkiem stał dębowy stoliczek i trzy fotele, ustawione
wokół niego w półkolu. Na jednym z nich siedział chudy mężczyzna
o ziemistej twarzy i czarnych włosach, sięgających prawie do
ramion. Trzymał w ręce kieliszek z brązowym trunkiem. Na
przeciwko niego miejsce zajął znacznie postawniejszy blondyn o
szarych, zimnych oczach. Miał bladą cerę, a na twarzy gościł mu
zimny grymas, coś w rodzaju pogardliwego uśmiechu. Obaj mężczyźni
ubrani byli w czarne szaty.
- Co
zamierzasz zrobić z Narcyzą? - Spytał brunet, spoglądając
uważnie na towarzysza.
-
Jeszcze nie wiem, Severusie... - Tamten wzruszył ramionami. -
Uzdrowiciel twierdzi, że nie zaszkodziłaby jej terapia na oddziale,
jednak przyznaje też, że nie jest ona konieczna. Nie chcę oddawać
jej w obce miejsce, wolę sam kontrolować jej stan.
-
Rozumiem to, ale pomyśl... Nie znasz się na tym, możesz jej
zaszkodzić.
- Moja
żona nie jest wariatką, nie pozwolę, by ktokolwiek jej to wmawiał!
- Blondyn oburzył się.
- Nikt
jej tego nie wmawia. - Człowiek, nazywany przez towarzysza Severusem
wciąż zachowywał spokój. - Ale przyznaj, że ostatni incydent był
nieco... Dziwny. I niepokojący.
- Jeśli
to się powtórzy, to zgodzę się, by wzięto ją na jakiś czas do
szpitala. Ale na razie chcę, by została w domu. - Szarooki oznajmił
tonem nieznoszącym sprzeciwu, chcąc jednocześnie tym samym dać
koledze do zrozumienia, że temat się wyczerpał.
- Jak
uważasz, Lucjuszu. Wierzę, że wiesz, co robisz. - Severus skinął
lekko głową i nie wspominał więcej o Narcyzie.
Temat
ich rozmowy zszedł na sprawy Czarnego Pana i ich wspólnej służby. Dyskusja jednak nie była zbyt pociągająca, średnio się kleiła.
Severus Snape wciąż myślał o żonie przyjaciela. Znał Narcyzę
doskonale, jeszcze za czasów szkoły byli bliskimi przyjaciółmi.
Wiedział, że Malfoy nie pozwoli skrzywdzić żony, ale bał się,
że jego zawziętość i przekonanie, że wszystko wie i potrafi
najlepiej tylko zaszkodzą kobiecie. Wiedział jednak doskonale, że
dalsza rozmowa nie ma sensu, bo tamten już postanowił.
Również
myśli Lucjusza zaprzątnięte były Narcyzą. Może przyjaciel ma
rację, może jego żona potrzebuje większej opieki, niż mu się
wydaje? Ale nie mógł jej oddać do Munga, wiedział o tym. Nie
potrafił tego zrobić i już. Dadzą sobie jakoś radę, muszą.
Gdy
Severus wyszedł mężczyzna jeszcze raz wrócił myślami do tego
dziwnego incydentu.
Podobne
sytuacje zdarzyły się już kilka razy wcześniej. Nigdy jednak nie
były one aż tak poważne. Wrócił do domu około pierwszej w nocy,
razem z jednym ze Śmierciożerców. Mieli do wykonania zadanie,
które nie sprawiło im większego problemu. Rozmawiali jeszcze w
jego salonie o czymś, co koniecznie powinno zostać między nimi.
Tylko i wyłącznie. Wtedy, zupełnie nagle i niespodziewanie jego
rozmówca uderzył w ścianę. Odwrócił się gwałtownie i
dostrzegł zarys postaci, która i jego chciała obdarować
zaklęciem. Z łatwością wytrącił jej różdżkę z ręki i obali
na ziemię. Udało mu się pozbierać kompana. Przy pomocy zaklęcia
oświetlił nieco pomieszczenie i wtedy dostrzegł, że na ziemi leży
obezwładniona Narcyza. Spojrzał na drugiego Śmierciożercę.
- Idź
już. - Nakazał mu.
-
Lucjuszu... Wiesz o czym rozmawialiśmy. - Tamten spojrzał na leżącą
kobietę znacząco. Miał zimny, wysoki głos. - Załatw to, póki
jeszcze możesz zrobić to sam.
-
Poradzę sobie. Idź już! - Naciskał pan Malfoy. Tamten więc
deportował się.
Blondyn
podszedł do żony, zdjął z niej zaklęcie i podniósł z podłogi.
Przyjrzał się jej twarzy. W słabym świetle, pochodzącym z jego
różdżki widział złość. Marszczyła nos i mierzyła go
lodowatym, nienawistnym spojrzeniem. Czuł, że to nie skończy się
dobrze.
-
Zaatakowałaś nas. - Wyrzucił jej.
- Co
takiego masz załatwić? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Masz
mnie zabić, tak? Od dawna chcesz to zrobić, myślisz, że nie
wiem?!
- Co ty
znowu wygadujesz?! - Zniecierpliwił się. Jej chore fobie
doprowadzały go do szału. - Powiedz mi, co słyszałaś z naszej
rozmowy.
- Nic.
Nie słuchałam was. - Warknęła, próbując wyrwać nadgarstek z
żelaznego uścisku jego dłoni. - Puść mnie.
-
Narcyzo... Rozmawialiśmy o czymś naprawdę bardzo ważnym i bardzo
poufnym. - Zaczął, jakby nie usłyszał jej nakazu. - W najlepszym
przypadku będziesz musiała przy pomocy Wieczystej Przysięgi
obiecać, że nigdy nikomu nie powiesz tego, co tu usłyszałaś.
- Kim
ona jest? - Blondynka zdawała się w ogóle nie słyszeć jego słów.
- Kto
znowu? - Uniósł brwi w zdziwieniu i zniecierpliwieniu.
- Ta
kobieta, z którą mnie zdradzasz! - Krzyknęła. Ponownie szarpnęła
i tym razem udało jej się wyrwać rękę. Zaczęła pospiesznie
cofać się w stronę drzwi. - Wszystko wiem... Domyśliłam się.
-
Przestań. - Ruszył w jej stronę. Narcyza wpadła na ścianę i
przywarła do niej plecami. Podszedł do niej i pochylił się. - Z
nikim cię nie zdradzam.
Tak
duże zmniejszenie dystansu nie było najlepszym pomysłem. Nie
dostrzegł, że żona powoli sięgnęła w stronę komody, na której
stał duży wazon. Uderzyła nim w Lucjusza. Nie udało jej się
trafić w głowę, ale mężczyzna odskoczył, a ogłuszenie i
zdziwienie zrobiły swoje. Narcyza rzuciła się do ucieczki.
Mężczyzna otrząsnął się i ruszył za nią.
- STÓJ!
USPOKÓJ SIĘ, DO CHOLERY! - Krzyczał za nią, ale ona go nie
słuchała. Ruszyła w górę po schodach, jednak pośpiech i panika
zrobiły swoje. W pewnym momencie potknęła się i upadła.
Głową
uderzyła w kant marmurowych schodów. Z dość głębokiego
rozcięcia polała się krew, a kobieta stoczyła się w dół,
zostawiając po sobie czerwony ślad. Była zamroczona, ale nie
straciła przytomności. Dostrzegła, że rozmazany Lucjusz się nad
nią pochyla. Nie chciała tego, ale nie była w stanie wstać ani w
żaden sposób się bronić.
- Nie...
- Jęknęła słabo, a w oczach stanęły jej łzy. - Zostaw mnie...
Zostaw...
Nie
słuchał jej jednak. Z łatwością podniósł i
zaniósł ją do sypialni. Co stało się potem, tego kobieta nie
pamięta. On jednak zapamiętał to aż nadto dobrze.
Potem
przemył jej zakrwawioną twarz i próbował pozbyć się krwi z
jasnych włosów kobiety. Rana jednak wciąż obficie krwawiła.
Nakazał skrzatowi domowemu wezwać uzdrowiciela. Tamten
pojawił się niemal od razu. Znali się z Lucjuszem bardzo dobrze.
Śmierciożerca wyjaśnił mu w skrócie, co się stało. Johnson, bo
tak nazywał się uzdrowiciel, wyglądał na zaniepokojonego.
Opatrzył ranę Narcyzy i poprosił Lucjusza o rozmowę.
- To już
czwarty raz w ciągu niecałych dwóch miesięcy. Zaczyna robić się
niebezpiecznie. - Spojrzał poważnie na męża kobiety.
- Ona
nigdy wcześniej taka nie była.
- Być
może ostatnio wydarzyło się coś, co mogło na nią źle wpłynąć?
Poświęcał jej pan za mało czasu, miała dużo stresu, jakiś
zmartwień... Powody mogą być różne. Na razie, jeśli to
oczywiście możliwe, proszę wziąć trochę wolnego w pracy i
spędzać z żoną więcej czasu. Tylko absolutnie niech jej pan do
niczego nie zmusza. Jeśli nie chce rozmawiać, niech pan nie nalega.
Może pan po prostu koło niej siedzieć. Żadnych krzyków, czy
awantur. Pani Narcyza potrzebuje teraz spokoju. Nie ukrywam, że nie
zaszkodził by tu pobyt w szpitalu...
- Ale
nie jest on konieczny?
- Na
razie nie, ale...
- W
takim razie Narcyza zostanie ze mną w domu. Zajmę się nią. -
Uciął Malfoy.
- Gdy
poczuje się lepiej, myślę, że dobrze by jej zrobił wspólny
wyjazd. Jeśli coś będzie się działo, proszę od razu mnie
wzywać. Pojawię się tu za tydzień. Tutaj... - Podał blondynowi
fiolkę. - Są lekarstwa. Jeśli będzie miała napad paniki czy
lęku, proszę jej to podać.
- W
porządku, dziękuję. - Pożegnali się, Lucjusz zapłacił
uzdrowicielowi i tamten zniknął.
Pojawiła
się w ich domu nagle, niczym burza, niszcząc cały spokój. Z jej
oczu biła wściekłość. Wpatrywała się w Lucjusza, zupełnie
jakby była bliska obłędu. Wiedział o co chodzi, jednak pozostawał
milczący. Skoro już wtarła do jego domu bez żadnego zaproszenia,
to niech choć sama zacznie się tłumaczyć.
- Gdzie
Cyzia? - Wysyczała, mrużąc podejrzliwie oczy.
-
Odpoczywa. - Warknął, przyjmując równie wrogą postawę.
- Chcę
ją zobaczyć. - Zażądała.
- Jest
słaba, potrzebuję spokoju, Bellatrix.
- To
moja siostra!
- A moja
żona. I co? - Wzruszył pogardliwie ramionami.
Brunetka
już się nie odezwała. Wyszła z salonu i bez zaproszenia zaczęła
przemierzać korytarz w poszukiwaniu Narcyzy. Nie protestował, nie
próbował jej zatrzymywać. Nie miał na to siły, wiedział, że i
tak jej nie powstrzyma. Po co mu dodatkowa afera? Upił więc tylko
kolejny łyk whisky i opadł na fotel.
Odnalazła
pokój, w którym była jej siostra i to bez żadnego problemu.
Weszła, nie siląc się, by zapukać. Rozejrzała się dookoła.
Okno było zamknięte i zasłonięte, kobieta nie była pewna, czy
był to wymysł Lucjusza, czy prośba jej siostry. Wnętrze pogrążało
się w półmroku, wypełnione drogimi, kunsztownie zdobionymi
meblami. Po środku stało duże łóżko, a na nim skulona postać,
która to rzekomo miała być jej młodszą siostrą. Podeszła do
niego i usiadła, kładąc rękę na ramieniu blondynki.
- Cyzia?
- Powiedziała tak cicho, jak tylko mogła. Tamta odwróciła się i
spojrzały na nią duże, zmęczone i przestraszone, niebieskie oczy.
- Na Merlina...
- Bella!
- Jej głos był tak żałośnie słaby, aż przeszły ją ciarki. -
Jak dobrze, że przyszłaś...
Podniosła
się, choć nie bez trudu, i wsunęła w ramiona siostry, jakby
znowu była tą kilkuletnią dziewczynką. Bellatrix przytuliła ją,
przymykając oczy. Widok siostry przeraził ją.
- Co się
stało? Lucjusz ci to zrobił? - Spojrzała znacząco na ranę na
czole tamtej.
- Nie...
Nie wiem do końca, co się stało... - Spuściła wzrok, jakby czymś
zawstydzona.
-
Zabiorę cię stąd. - To nie było pytanie. Ani żadna propozycja.
To było najzwyczajniejsze w świecie stwierdzenie.
Wstała
i otworzyła szafę, w której znajdowały się rzeczy jej siostry.
Znalazła walizkę i spakowała do niej kilka ubrań. Podała jej
sukienkę i kazała się ubrać, a sama zeszła na dół, by
poinformować Lucjusza o decyzji, która właśnie zapadła.
-
Zabieram Narcyzę do siebie. - Oznajmiła twardo, stojąc w progu.
Wbiła w szwagrze uważny, wręcz oskarżycielski wzrok.
- Chyba
oszalałaś. - Prychnął. - Nigdzie jej nie zabierasz. Ona tu
zostaje.
- Jest
już spakowana. Musi od ciebie odpocząć, choć kilka dni. A ja
muszę mieć pewność, czy na pewno z twojej strony nic jej nie
grozi.
Nie
czekała, aż tamten coś odpowie. Deportowała się do pokoju
siostry i nim Lucjusz zdążył się tam pojawić, chwyciła ją za
przedramię, złapała jej walizkę i z cichym pyknięciem przeniosła
się do swojej posiadłości. Rudolfa nie było. I dobrze.
Zaprowadziła Cyzię do pokoju i przygotowała dla niej łóżko.
- Każę
skrzatowi przygotować ci coś do jedzenia. Na co masz ochotę? - W
jej wzroku kryła się troska.
- Nie
jestem głodna. Chciałabym... Zostać trochę sama. - Usiadła na
łóżku. Była słaba.
-
Dobrze. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to daj znać. -
Pocałowała ją w czoło i wyszła.
Narcyza
przebrała się ponownie w koszulę, wsunęła pod kołdrę i zwinęła
w kłębek. Przymknęła powieki, spod których wypłynęło kilka
łez. Nie tak miało być. Wszystko runęło, wymknęło się spod
kontroli. Przecież byli normalnym małżeństwem, starała się! Co
powinna zrobić lepiej? Kochała go, a on... Wciąż go kocha. To
szaleństwo, wiedziała o tym. Gościły w niej dwa, zupełnie różne
uczucia. Z jednej strony byłaby w stanie oddać za Lucjusza życie.
Był miłością jej życia. Jedynym jego sensem. Z drugiej czuła
złość, żal i nienawiść. Zniewolił ją. Nie zauważała, że
okazała przed nim słabość, pokazała, że może z nią zrobić,
co chce. Więc robił, bo i czemu nie? Ból psychiczny rozbudzał się
też w formie fizycznej. Zaciskała zęby, ściskała w dłoniach
pościel... Chciała tylko, by odwzajemnił miłość, którą na
niego przelała. Całą miłość, jaką mu dała... By oddał jej
choć odrobinę swojej...
-
Narcyza zamieszka z nami przez kilka dni. - Bellatrix oznajmiła tą
wiadomość swojemu mężowi, gdy wrócił do domu.
- W
porządku. - Mruknął. Zapadła chwila kłopotliwej ciszy, którą w
końcu przerwał. - Znowu miała ten swój histeryczny napad?
- Sama
już nie wiem, czy to tylko jej wyobraźnia, czy faktycznie coś jej
grozi...
- Ze
strony Lucjusza? - Mężczyzna prychnął pogardliwie, spoglądając
na żonę. - Daj spokój. Mógłby zabić setki małych mugoli, ale
łapy by upierdolił, gdyby ktoś tknął Narcyzę. Możesz go nie
lubić, ale doskonale o tym wiesz. A jeśli wciąż nie wierzysz, to
wezwij zaufanego uzdrowiciela, zobaczysz, że to potwierdzi.- Bella skrzywiła się niezauważalnie. Jej mąż jak zwykle trzymał stronę Malfoy'a i wyrażał to w ostrych, wulgarnych słowach.
- No
cóż... - Bella, mimo iż nie chciała, musiała przyznać mężowi
rację. Lucjusz nie skrzywdziłby swojej żony. - Może masz rację...
Napiszę do niego jeszcze dziś.
Następnego
dnia, z samego rana w domy Lestrange'ów pojawił się uzdrowiciel.
Rozmawiał chwilę z Narcyzą, zbadał ją i z czystym sumieniem
oznajmił Belli, że jego zdaniem wiele z tego, to zwykły
wyimaginowany strach pani Malfoy, spowodowany najprawdopodobniej
nadmiarem stresu i, być może, gwałtownym odsunięciem się od
męża. Nakazał, by kobieta pobyła jeszcze jakiś czas w ich domu i
spotkała się z mężem, gdy będzie na to gotowa. Dodał również,
by Bella próbowała wytłumaczyć siostrze, że rzekome zamiary
morderstwa, które niby knuł jej mąż są tylko jej wyobraźnią.
Przyjęła jego rady i miała zamiar się do nich zastosować.
Narcyza
jednak nie chciała rozmawiać. Wieczorem natomiast pojawił się u
nich Lucjusz. Kompletnie pijany. Bella była na niego zła. Jakoś
nie miała ochoty niańczyć jeszcze jego.
- Ja...
Mhuszeee... Porozmawiaaaać... - Bełkotał tak, że ledwo go
rozumiała. - Z Nar... cyzą... Muszę... Porozmawiać z nią...
Muszę!
- Daj
spokój, Malfoy! Nie kompromituj się. - Nakazała mu władczym
tonem. - Ona teraz nie będzie z tobą rozmawiać. Ale wróci.
Obiecuję...
- Kocham
ją... - Pijany mężczyzna zaczynał się przed nią rozklejać.
Nagle jego głowa wylądowała na jej ramieniu. - Kocham ją,
Bellatrix... Tak... Bardzo...
- Wiem,
Malfoy. Wiem. - Westchnęła. - Idź do domu, połóż się,
prześpij... Wróci...
WOW.... Bardzo wciągające :) czekam na kolejny rozdział :D
OdpowiedzUsuń