poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Szaleństwo. Rozdział I

         


Od Autorki.

Uch, pierwszy rozdział skończony! Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że jest to ff głównie o Malfoy'ach, ale będą pojawiać się również wątki z innymi postaciami. Nie zawsze też wszystko będzie zgodne z oryginałem. Jeśli pojawiły się jakieś błędy, to proszę o otwarte pisanie o nich, niestety nie jestem w stanie wszystkiego wykryć i poprawić. :)

           Salon w Dworze Malfoy'ów był duży, zimny i trochę ponury. Szare ściany ozdabiały portrety członków rodziny Malfoy i Black. Ogień pochodzący z kominka nie był w stanie ocieplić klimatu, który tu panował. Duży, prostokątny stół, który stał tu zawsze podczas spotkań Śmierciożerców teraz gdzieś zniknął. Zamiast niego przed kominkiem stał dębowy stoliczek i trzy fotele, ustawione wokół niego w półkolu. Na jednym z nich siedział chudy mężczyzna o ziemistej twarzy i czarnych włosach, sięgających prawie do ramion. Trzymał w ręce kieliszek z brązowym trunkiem. Na przeciwko niego miejsce zajął znacznie postawniejszy blondyn o szarych, zimnych oczach. Miał bladą cerę, a na twarzy gościł mu zimny grymas, coś w rodzaju pogardliwego uśmiechu. Obaj mężczyźni ubrani byli w czarne szaty.
- Co zamierzasz zrobić z Narcyzą? - Spytał brunet, spoglądając uważnie na towarzysza.
- Jeszcze nie wiem, Severusie... - Tamten wzruszył ramionami. - Uzdrowiciel twierdzi, że nie zaszkodziłaby jej terapia na oddziale, jednak przyznaje też, że nie jest ona konieczna. Nie chcę oddawać jej w obce miejsce, wolę sam kontrolować jej stan.
- Rozumiem to, ale pomyśl... Nie znasz się na tym, możesz jej zaszkodzić.
- Moja żona nie jest wariatką, nie pozwolę, by ktokolwiek jej to wmawiał! - Blondyn oburzył się.
- Nikt jej tego nie wmawia. - Człowiek, nazywany przez towarzysza Severusem wciąż zachowywał spokój. - Ale przyznaj, że ostatni incydent był nieco... Dziwny. I niepokojący.
- Jeśli to się powtórzy, to zgodzę się, by wzięto ją na jakiś czas do szpitala. Ale na razie chcę, by została w domu. - Szarooki oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu, chcąc jednocześnie tym samym dać koledze do zrozumienia, że temat się wyczerpał.
- Jak uważasz, Lucjuszu. Wierzę, że wiesz, co robisz. - Severus skinął lekko głową i nie wspominał więcej o Narcyzie.
           Temat ich rozmowy zszedł na sprawy Czarnego Pana i ich wspólnej służby. Dyskusja jednak nie była zbyt pociągająca, średnio się kleiła. Severus Snape wciąż myślał o żonie przyjaciela. Znał Narcyzę doskonale, jeszcze za czasów szkoły byli bliskimi przyjaciółmi. Wiedział, że Malfoy nie pozwoli skrzywdzić żony, ale bał się, że jego zawziętość i przekonanie, że wszystko wie i potrafi najlepiej tylko zaszkodzą kobiecie. Wiedział jednak doskonale, że dalsza rozmowa nie ma sensu, bo tamten już postanowił.
           Również myśli Lucjusza zaprzątnięte były Narcyzą. Może przyjaciel ma rację, może jego żona potrzebuje większej opieki, niż mu się wydaje? Ale nie mógł jej oddać do Munga, wiedział o tym. Nie potrafił tego zrobić i już. Dadzą sobie jakoś radę, muszą.
Gdy Severus wyszedł mężczyzna jeszcze raz wrócił myślami do tego dziwnego incydentu.

             Podobne sytuacje zdarzyły się już kilka razy wcześniej. Nigdy jednak nie były one aż tak poważne. Wrócił do domu około pierwszej w nocy, razem z jednym ze Śmierciożerców. Mieli do wykonania zadanie, które nie sprawiło im większego problemu. Rozmawiali jeszcze w jego salonie o czymś, co koniecznie powinno zostać między nimi. Tylko i wyłącznie. Wtedy, zupełnie nagle i niespodziewanie jego rozmówca uderzył w ścianę. Odwrócił się gwałtownie i dostrzegł zarys postaci, która i jego chciała obdarować zaklęciem. Z łatwością wytrącił jej różdżkę z ręki i obali na ziemię. Udało mu się pozbierać kompana. Przy pomocy zaklęcia oświetlił nieco pomieszczenie i wtedy dostrzegł, że na ziemi leży obezwładniona Narcyza. Spojrzał na drugiego Śmierciożercę.
- Idź już. - Nakazał mu.
- Lucjuszu... Wiesz o czym rozmawialiśmy. - Tamten spojrzał na leżącą kobietę znacząco. Miał zimny, wysoki głos. - Załatw to, póki jeszcze możesz zrobić to sam.
- Poradzę sobie. Idź już! - Naciskał pan Malfoy. Tamten więc deportował się.
           Blondyn podszedł do żony, zdjął z niej zaklęcie i podniósł z podłogi. Przyjrzał się jej twarzy. W słabym świetle, pochodzącym z jego różdżki widział złość. Marszczyła nos i mierzyła go lodowatym, nienawistnym spojrzeniem. Czuł, że to nie skończy się dobrze.
- Zaatakowałaś nas. - Wyrzucił jej.
- Co takiego masz załatwić? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Masz mnie zabić, tak? Od dawna chcesz to zrobić, myślisz, że nie wiem?!
- Co ty znowu wygadujesz?! - Zniecierpliwił się. Jej chore fobie doprowadzały go do szału. - Powiedz mi, co słyszałaś z naszej rozmowy.
- Nic. Nie słuchałam was. - Warknęła, próbując wyrwać nadgarstek z żelaznego uścisku jego dłoni. - Puść mnie.
- Narcyzo... Rozmawialiśmy o czymś naprawdę bardzo ważnym i bardzo poufnym. - Zaczął, jakby nie usłyszał jej nakazu. - W najlepszym przypadku będziesz musiała przy pomocy Wieczystej Przysięgi obiecać, że nigdy nikomu nie powiesz tego, co tu usłyszałaś.
- Kim ona jest? - Blondynka zdawała się w ogóle nie słyszeć jego słów.
- Kto znowu? - Uniósł brwi w zdziwieniu i zniecierpliwieniu.
- Ta kobieta, z którą mnie zdradzasz! - Krzyknęła. Ponownie szarpnęła i tym razem udało jej się wyrwać rękę. Zaczęła pospiesznie cofać się w stronę drzwi. - Wszystko wiem... Domyśliłam się.
- Przestań. - Ruszył w jej stronę. Narcyza wpadła na ścianę i przywarła do niej plecami. Podszedł do niej i pochylił się. - Z nikim cię nie zdradzam.
           Tak duże zmniejszenie dystansu nie było najlepszym pomysłem. Nie dostrzegł, że żona powoli sięgnęła w stronę komody, na której stał duży wazon. Uderzyła nim w Lucjusza. Nie udało jej się trafić w głowę, ale mężczyzna odskoczył, a ogłuszenie i zdziwienie zrobiły swoje. Narcyza rzuciła się do ucieczki. Mężczyzna otrząsnął się i ruszył za nią.
- STÓJ! USPOKÓJ SIĘ, DO CHOLERY! - Krzyczał za nią, ale ona go nie słuchała. Ruszyła w górę po schodach, jednak pośpiech i panika zrobiły swoje. W pewnym momencie potknęła się i upadła.
          Głową uderzyła w kant marmurowych schodów. Z dość głębokiego rozcięcia polała się krew, a kobieta stoczyła się w dół, zostawiając po sobie czerwony ślad. Była zamroczona, ale nie straciła przytomności. Dostrzegła, że rozmazany Lucjusz się nad nią pochyla. Nie chciała tego, ale nie była w stanie wstać ani w żaden sposób się bronić.
- Nie... - Jęknęła słabo, a w oczach stanęły jej łzy. - Zostaw mnie... Zostaw...
           Nie słuchał jej jednak. Z łatwością podniósł i zaniósł ją do sypialni. Co stało się potem, tego kobieta nie pamięta. On jednak zapamiętał to aż nadto dobrze.

           Potem przemył jej zakrwawioną twarz i próbował pozbyć się krwi z jasnych włosów kobiety. Rana jednak wciąż obficie krwawiła. Nakazał skrzatowi domowemu wezwać uzdrowiciela. Tamten pojawił się niemal od razu. Znali się z Lucjuszem bardzo dobrze. Śmierciożerca wyjaśnił mu w skrócie, co się stało. Johnson, bo tak nazywał się uzdrowiciel, wyglądał na zaniepokojonego. Opatrzył ranę Narcyzy i poprosił Lucjusza o rozmowę.
- To już czwarty raz w ciągu niecałych dwóch miesięcy. Zaczyna robić się niebezpiecznie. - Spojrzał poważnie na męża kobiety.
- Ona nigdy wcześniej taka nie była.
- Być może ostatnio wydarzyło się coś, co mogło na nią źle wpłynąć? Poświęcał jej pan za mało czasu, miała dużo stresu, jakiś zmartwień... Powody mogą być różne. Na razie, jeśli to oczywiście możliwe, proszę wziąć trochę wolnego w pracy i spędzać z żoną więcej czasu. Tylko absolutnie niech jej pan do niczego nie zmusza. Jeśli nie chce rozmawiać, niech pan nie nalega. Może pan po prostu koło niej siedzieć. Żadnych krzyków, czy awantur. Pani Narcyza potrzebuje teraz spokoju. Nie ukrywam, że nie zaszkodził by tu pobyt w szpitalu...
- Ale nie jest on konieczny?
- Na razie nie, ale...
- W takim razie Narcyza zostanie ze mną w domu. Zajmę się nią. - Uciął Malfoy.
- Gdy poczuje się lepiej, myślę, że dobrze by jej zrobił wspólny wyjazd. Jeśli coś będzie się działo, proszę od razu mnie wzywać. Pojawię się tu za tydzień. Tutaj... - Podał blondynowi fiolkę. - Są lekarstwa. Jeśli będzie miała napad paniki czy lęku, proszę jej to podać.
- W porządku, dziękuję. - Pożegnali się, Lucjusz zapłacił uzdrowicielowi i tamten zniknął.

            Pojawiła się w ich domu nagle, niczym burza, niszcząc cały spokój. Z jej oczu biła wściekłość. Wpatrywała się w Lucjusza, zupełnie jakby była bliska obłędu. Wiedział o co chodzi, jednak pozostawał milczący. Skoro już wtarła do jego domu bez żadnego zaproszenia, to niech choć sama zacznie się tłumaczyć.
- Gdzie Cyzia? - Wysyczała, mrużąc podejrzliwie oczy.
- Odpoczywa. - Warknął, przyjmując równie wrogą postawę.
- Chcę ją zobaczyć. - Zażądała.
- Jest słaba, potrzebuję spokoju, Bellatrix. 
- To moja siostra!
- A moja żona. I co? - Wzruszył pogardliwie ramionami.
          Brunetka już się nie odezwała. Wyszła z salonu i bez zaproszenia zaczęła przemierzać korytarz w poszukiwaniu Narcyzy. Nie protestował, nie próbował jej zatrzymywać. Nie miał na to siły, wiedział, że i tak jej nie powstrzyma. Po co mu dodatkowa afera? Upił więc tylko kolejny łyk whisky i opadł na fotel.

           Odnalazła pokój, w którym była jej siostra i to bez żadnego problemu. Weszła, nie siląc się, by zapukać. Rozejrzała się dookoła. Okno było zamknięte i zasłonięte, kobieta nie była pewna, czy był to wymysł Lucjusza, czy prośba jej siostry. Wnętrze pogrążało się w półmroku, wypełnione drogimi, kunsztownie zdobionymi meblami. Po środku stało duże łóżko, a na nim skulona postać, która to rzekomo miała być jej młodszą siostrą. Podeszła do niego i usiadła, kładąc rękę na ramieniu blondynki.
- Cyzia? - Powiedziała tak cicho, jak tylko mogła. Tamta odwróciła się i spojrzały na nią duże, zmęczone i przestraszone, niebieskie oczy. - Na Merlina...
- Bella! - Jej głos był tak żałośnie słaby, aż przeszły ją ciarki. - Jak dobrze, że przyszłaś...
           Podniosła się, choć nie bez trudu, i wsunęła w ramiona siostry, jakby znowu była tą kilkuletnią dziewczynką. Bellatrix przytuliła ją, przymykając oczy. Widok siostry przeraził ją.
- Co się stało? Lucjusz ci to zrobił? - Spojrzała znacząco na ranę na czole tamtej.
- Nie... Nie wiem do końca, co się stało... - Spuściła wzrok, jakby czymś zawstydzona.
- Zabiorę cię stąd. - To nie było pytanie. Ani żadna propozycja. To było najzwyczajniejsze w świecie stwierdzenie.
            Wstała i otworzyła szafę, w której znajdowały się rzeczy jej siostry. Znalazła walizkę i spakowała do niej kilka ubrań. Podała jej sukienkę i kazała się ubrać, a sama zeszła na dół, by poinformować Lucjusza o decyzji, która właśnie zapadła.
- Zabieram Narcyzę do siebie. - Oznajmiła twardo, stojąc w progu. Wbiła w szwagrze uważny, wręcz oskarżycielski wzrok.
- Chyba oszalałaś. - Prychnął. - Nigdzie jej nie zabierasz. Ona tu zostaje.
- Jest już spakowana. Musi od ciebie odpocząć, choć kilka dni. A ja muszę mieć pewność, czy na pewno z twojej strony nic jej nie grozi.
           Nie czekała, aż tamten coś odpowie. Deportowała się do pokoju siostry i nim Lucjusz zdążył się tam pojawić, chwyciła ją za przedramię, złapała jej walizkę i z cichym pyknięciem przeniosła się do swojej posiadłości. Rudolfa nie było. I dobrze. Zaprowadziła Cyzię do pokoju i przygotowała dla niej łóżko.
- Każę skrzatowi przygotować ci coś do jedzenia. Na co masz ochotę? - W jej wzroku kryła się troska.
- Nie jestem głodna. Chciałabym... Zostać trochę sama. - Usiadła na łóżku. Była słaba.
- Dobrze. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to daj znać. - Pocałowała ją w czoło i wyszła.
          Narcyza przebrała się ponownie w koszulę, wsunęła pod kołdrę i zwinęła w kłębek. Przymknęła powieki, spod których wypłynęło kilka łez. Nie tak miało być. Wszystko runęło, wymknęło się spod kontroli. Przecież byli normalnym małżeństwem, starała się! Co powinna zrobić lepiej? Kochała go, a on... Wciąż go kocha. To szaleństwo, wiedziała o tym. Gościły w niej dwa, zupełnie różne uczucia. Z jednej strony byłaby w stanie oddać za Lucjusza życie. Był miłością jej życia. Jedynym jego sensem. Z drugiej czuła złość, żal i nienawiść. Zniewolił ją. Nie zauważała, że okazała przed nim słabość, pokazała, że może z nią zrobić, co chce. Więc robił, bo i czemu nie? Ból psychiczny rozbudzał się też w formie fizycznej. Zaciskała zęby, ściskała w dłoniach pościel... Chciała tylko, by odwzajemnił miłość, którą na niego przelała. Całą miłość, jaką mu dała... By oddał jej choć odrobinę swojej...

- Narcyza zamieszka z nami przez kilka dni. - Bellatrix oznajmiła tą wiadomość swojemu mężowi, gdy wrócił do domu.
- W porządku. - Mruknął. Zapadła chwila kłopotliwej ciszy, którą w końcu przerwał. - Znowu miała ten swój histeryczny napad?
- Sama już nie wiem, czy to tylko jej wyobraźnia, czy faktycznie coś jej grozi...
- Ze strony Lucjusza? - Mężczyzna prychnął pogardliwie, spoglądając na żonę. - Daj spokój. Mógłby zabić setki małych mugoli, ale łapy by upierdolił, gdyby ktoś tknął Narcyzę. Możesz go nie lubić, ale doskonale o tym wiesz. A jeśli wciąż nie wierzysz, to wezwij zaufanego uzdrowiciela, zobaczysz, że to potwierdzi.- Bella skrzywiła się niezauważalnie. Jej mąż jak zwykle trzymał stronę Malfoy'a i wyrażał to w ostrych, wulgarnych słowach.
- No cóż... - Bella, mimo iż nie chciała, musiała przyznać mężowi rację. Lucjusz nie skrzywdziłby swojej żony. - Może masz rację... Napiszę do niego jeszcze dziś.
           Następnego dnia, z samego rana w domy Lestrange'ów pojawił się uzdrowiciel. Rozmawiał chwilę z Narcyzą, zbadał ją i z czystym sumieniem oznajmił Belli, że jego zdaniem wiele z tego, to zwykły wyimaginowany strach pani Malfoy, spowodowany najprawdopodobniej nadmiarem stresu i, być może, gwałtownym odsunięciem się od męża. Nakazał, by kobieta pobyła jeszcze jakiś czas w ich domu i spotkała się z mężem, gdy będzie na to gotowa. Dodał również, by Bella próbowała wytłumaczyć siostrze, że rzekome zamiary morderstwa, które niby knuł jej mąż są tylko jej wyobraźnią. Przyjęła jego rady i miała zamiar się do nich zastosować.
Narcyza jednak nie chciała rozmawiać. Wieczorem natomiast pojawił się u nich Lucjusz. Kompletnie pijany. Bella była na niego zła. Jakoś nie miała ochoty niańczyć jeszcze jego.
- Ja... Mhuszeee... Porozmawiaaaać... - Bełkotał tak, że ledwo go rozumiała. - Z Nar... cyzą... Muszę... Porozmawiać z nią... Muszę!
- Daj spokój, Malfoy! Nie kompromituj się. - Nakazała mu władczym tonem. - Ona teraz nie będzie z tobą rozmawiać. Ale wróci. Obiecuję...
- Kocham ją... - Pijany mężczyzna zaczynał się przed nią rozklejać. Nagle jego głowa wylądowała na jej ramieniu. - Kocham ją, Bellatrix... Tak... Bardzo...
- Wiem, Malfoy. Wiem. - Westchnęła. - Idź do domu, połóż się, prześpij... Wróci...














1 komentarz: